Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Liga Rockowych Rodzin
dodano 11.05.2007
Pisałem już w iThink o Arcade Fire, którego trzon stanowi małżeństwo. Teraz nadszedł czas na rockowy zespół, w którego skład wchodzą trzej bracia i kuzyn. Wszystkich łączy nazwisko Followill.
Uwielbiam się mylić. Dawno, dawno temu przyłączyłem się do chóru sceptyków i wszem i wobec obwieszczałem śmierć rocka. Było to na długo przed The Strokes czy White Stripes. Moja wizja przyszłości muzyki oscylowała gdzieś w okolicach odhumanizowanych dźwięków. Mimo tego, iż jestem dziecięciem z gruntu rockowego i swego czasu miałem pelerynę z włosów, to moje zapatrywania były sceptyczne. Teraz już wiem, że starszych należy słuchać. W gronie sceptyków, do których dołączyłem, nie było słychać głosu mądrości (co okazało się później) samego Keitha Richardsa (dla niewtajemniczonych: to ten jegomość, który w wieku lat ponad 60 wdrapuje się na palmy i z nich spada, powodując niemożność pojawienia się Rolling Stones w Polsce). Właśnie pan Keith powiedział, że „rock nie umarł, ale fermentuje, gdzieś na dole w butelce”. Miał rację! Muzyka rockowa potrzebowała czasu, a może raczej zmiany pokolenia. Wypłynęli więc z czasem wspomniani Strokes i wiele innych kapel. W tym czasie pojawili się także Kings Of Leon. Ich debiut był strzałem w dziesiątkę. Kapitalne riffy, mocne refreny i siła. Niejeden krawiec zaczął ich przymierzać do Led Zeppelin. Krótko: euforia. Nadszedł czas konsumpcji plonów i pojawiła się druga płyta. Oj! Bolało! Kompletna porażka. Furia wśród wcześniejszych wyznawców połączona ze złością za niewykorzystany potencjał zespoły. Same nagany, obrońców nie odnotowano. Ja postawiłem na nich krzyżyk.
Rok 2007. Trzecia płyta. Pierwsze moje pytanie: po co? Absolutnie nie chciałem tego słuchać. Drżałem na samą myśl o nadchodzących mękach. Odpaliłem CD. Zostałem znokautowany „Knocked Up”. Ponad 7 minut przecudnej muzycznej ekstazy. Piękne aranżacje, wspaniała gitara, genialny tekst, którego nie powstydziłby się Bob Dylan, absolut. Puls mi się zdestabilizował, ciśnienie automatycznie poszło w górę. Nie wierzyłem własnym uszom. Dalej było jeszcze lepiej. „On Call” czy „My Party” są świetne. „McFearless” jest hitem. Dla wprawionych słuchaczy szczególnie polecam partie perkusji tam zagrane. Albumu słucha się świetnie. Zespół z garażu wypłynął na wody oznaczone bojami spod znaku The Who, The Doors, a nawet U2. Nie ma mowy o zżynaniu, a tylko o inspiracji. Na koniec mały cytat: „I talked to Jesus, Jesus say I`m okay”. Ze zdaniem Jesusa nie ma co polemizować.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW