Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Usmiechając się do wspomnień
dodano 30.05.2007
Dzieciństwo i wspomnienia z tego okresu życia kształtują nasze postrzeganie świata, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Myślę sobie, że mojemu dzieciństwu zawdzięczam to, kim teraz jestem.
Dodam, że całkiem mi ze sobą dobrze. Kocham przyrodę, szanuję ją i doceniam. Dobrze mi z ludźmi. Pochylam się nad każdym człowiekiem. To wartości, które wpojono mi w okresie, gdy nie mogłam o sobie sama decydować. W pewnym sensie skazano mnie na takie relacje ze światem. Poprzez skojarzenie powyższych wartości z konkretnymi pozytywnymi wspomnieniami, pewne postawy wobec nich są dla mnie jasne, stałe i niezmienne.
Moje najpierwsze wspomnienia to te z domu mojej babci, która mieszka na wsi. Tam byłam „wywożona” z naszego domu na przedmieściach, bo tata wyjeżdżał w delegację, a mama pracowała pięć dni w tygodniu: nie dostałam przydziału do lokalnego przedszkola. U babci całymi dniami hasałam z dziećmi po polach, do dziś pamiętam rozświetloną promieniami słońca łąkę, żółte kaczeńce które zrywałam na wianki, siatkę na motyle... łapaliśmy je, a potem całymi chmarami wypuszczaliśmy w niebo. Jeśli chodzi o owady, były jeszcze biedronki, pszczoły i pająki. W 1986 roku była plaga tych pierwszych. Razem z zaprzyjaźnionymi dzieciakami łapałam je w pojemniki, potem stawały się one przedmiotem wymiany: to na nich nauczyłam się liczyć. Bo trzy kropki były cenniejsze, niż dwie. Wyżej „chodziły”. Owadom oczywiście nic się złego nie działo, trzymaliśmy je w pojemnikach po ciastkach i karmiliśmy cukrem, a po pewnym czasie wypuszczaliśmy na wolność. Z pająkami, było podobnie: hodowla i handel kwitły. W szczególnie słoneczne dni, uskutecznialiśmy z kolei inne zabawy, związane z pewnym ryzykiem: chodziliśmy na łąki i gołymi rękami łapaliśmy za skrzydełka pszczoły, zbierające pyłek z przydrożnej nawłoci. W tym byłam najlepsza, nie bałam się ich ukąszeń: do dziś nie robią na mnie większego wrażenia, podczas gdy oboje moi rodzice są na nie uczuleni. W ogóle nie jestem uczulona na nic, rzadko kiedy choruję: bo gdy moi rówieśnicy spoglądali na deszcz z zakurzonych, smutnych sal przedszkola, ja w gumowcach i foliowym płaszczyku patykiem rzeźbiłam cieśniny pomiędzy jedną, a druga kałużą na babcinym podwórzu i na zmianę z ciotecznym rodzeństwem puszczałam łódki z orzecha włoskiego.
Moje dzieciństwo było bezpieczne, spokojne i prawdziwie radosne. Magiczne. Miałam bogatą wyobraźnię, całymi dniami potrafiłam bawić się z wyimaginowanymi przyjaciółmi, nie byli oni ludźmi, tylko elfami, albo misiami: te ostatnie były w moim życiu bardzo ważne, szczególnie dwa: Dudek, i Krystyna. Oba powstały w mojej głowie, oba stworzyłam sama. Dudek mentalnie przypominał Puchatka, Krystyna była bardziej obrotnym miśkiem. Oba powstały ze słonecznego światła, skupianego przez kryształy, które kolekcjonowała moje mama. Wiem, jak to brzmi. Ale jako małe dziecko naprawdę widziałam wszystkie miski, driady i elfy. Przeżywały one nieopisane przygody, których jedyną cechą wspólną był brak bólu i cierpienia. Moi przyjaciele Dudek i Krystyna, żyli w utopii. Dopiero gdy nauczyłam się czytać, odkryłam baśnie braci Grimm i tajemniczy świat zbrodni. Gdzieś w trzeciej klasie starej, dobrej bezgimnazjalnej podstawówki pojawił się Edgar Allan Poe i Sherlock Holmes, potem: u zbiegu dzieciństwa i dojrzałości odkryłam książki Agaty Christie, Chandlera, gdzieś w oddali zamajaczył mój ukochany w tej chwili horror: barwy mojego życia mocno ściemniały, ale jednocześnie stały się bardziej jaskrawe. Moje wewnętrzne światy nie były już utrzymane w subtelnych pastelach. Oscylowały raczej wokół jaskrawych, czystych kolorów, opierały się na kontraście: jak czerń i biel, dobro – zło. Bo świat z wolna przestawał być dla mnie rozmytą przestrzenią dni poprzecinanych nocami bez świadomości: zmieniał się w obraz porażający feerią nasyconych barw i odcieni, stawał się łamigłówka, mozaiką sytuacji, wspomnień i doznań, między którymi jedynym wytchnieniem stała się noc, gdy mogłam posegregować przeżyte dni, powsadzać je do konkretnych szufladek pamięci. Nauczyłam się tego w dzieciństwie, od pszczół, przyjaciół ze wsi i Dudka i Krystyny, którzy dla mnie byli równie ważni i realni, jak moja mama i tata. Cieszę się, że miałam przyjaciół utkanych ze światła. Dziś dzięki nim bez problemu odróżniam jasne dobro od mrocznego zła. Cieszę się, że nie chodziłam do przedszkola. I że miałam babcie na wsi, bo dzięki temu jestem dziś taka, jaka jestem. Nie muszę się wstydzić, ani ukrywać się przed ludźmi. A jak patrzę w lustro to dalej widzę człowieka, a nie jakiegoś cyborga bez serca. O!
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW