Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Kiwi, foka i Frantz Josef. Część trzecia pt. "Wyjazd"
dodano 03.09.2007
Kiedy nierealne zaczynało się stawać realnym, zaczęło materializować się i nas otaczać, zdałem sobie sprawę, że zachowuję się jakby nic się nie działo. Odczuwałem jedynie skok adrenaliny i pełną mobilizację do działania.
W końcu nadszedł ten wielki dzień. Ostatni dzień w pracy. Piątek, 30 marca. Szczerze powiedziawszy nie czułem się tak jak by coś miało się zmienić. Kumple z pracy też nie zachowywali się jakość dziwnie. Każdy jednak chodził i wspominał klepiąc mnie po plecach, że to już ostatni dzień i nie wiedzą jak sobie beze mnie poradzą. Oczywiście odbierałem to jako miły żart. Wspominali, że może będzie opcja żebym dla niech pracował z domu, ale takich tekstów i deklaracji dobrej woli już się w życiu nasłuchałem. Miło być dowartościowanym w pracy, ale bez przesady. John nawet przyniósł kilka fotek z Nowej Zelandii, żeby pokazać gdzie jechać i o co pytać. Nie wiedział, że za 3 miesiące to ja będę mu dawał wskazówki jak i gdzie podróżować po tych dziewiczych wyspach. Dave zbierał kasę na wieczorne piwo i pożegnalny podarunek, który już wcześniej sobie wybrałem: ładowarka do baterii z wtyczka do zapalniczki samochodowej, przyda się podczas wyjazdu. Miałem jedynie udawać, że nie wiem, co dostane i bardzo się cieszyć, kiedy to zobaczę, tak rodzą się koalicje. Oczywiście nie obyło się bez kartki pamiątkowej z wpisami. Po południu wyskoczyliśmy na grupowy lunch z piwkiem a wieczorem na browarną imprezę do pubu niedaleko biura. Połączyliśmy to wyjście z Moniki leaving drinkiem, dzięki czemu wieczorem spotkało się z naszej okazji ponad 40 osób.
Sobota. Poranny kac. Ostatnie pakowanie i dopakowywanie plecaków. Porządki, krzątanie się po mieszkaniu. Było trzeba też wynająć naszą miejscówkę i pozałatwiać z Davem sprawy formalno rachunkowe, bo teraz on poprzejmował pałeczkę zarządzania domem. Popołudniu spotkaliśmy się ostatni raz z naszymi znajomymi z polskiego czata w Londynie: Queen, Rafałkiem i Jamnikiem. Tydzień wcześniej pojechaliśmy na weekend do Greena i Pauli, naszych najlepszych ziomali w Londynie.
Niedziela spędzona na ostatnich spacerach po mieście, które było naszym domem przez ostatnie 2 lata. Mimo, że go nie lubię to jakiś sentyment jednak został. Gdybym miał tam jeszcze kiedyś wrócić to na pewno na rejs statkiem wycieczkowym po Tamizie, bo to jedna z moich ulubionych Londyńskich atrakcji.
Tak w spokoju doczekaliśmy 2 kwietnia, dnia wylotu. Od rana dość nerwowa atmosfera. Pożegnaliśmy się z Davem i reszta domowników już wczoraj wieczorem. Teraz tylko wezwać taksówkę i jechać na lotnisko. Wylot około 22.30 wiec jak będziemy na lotnisku o 20.00 to wystarczy. O 19 przyjechał pan kierowca, zapakowaliśmy się i wio. Ostatnie spojrzenia na Londyn. Heathrow jak Heathrow, zatłoczone, ale bałaganu nie ma. Trzeba przyznać Anglikom, że o porządek i brak dezorganizacji dbają. Wszędzie ludzie z obsługi kierujący przepływem żywej masy. Bagaże staraliśmy się mieć bez nadbagażu mimo to i tak się nie udało. Na nasze szczęście Quantas nie szczerzył zębów na nasze kilka kilogramów i obeszło się bez problemu. Bagaże odprawione, jedynie małe plecaki na plecach, aby sprzęt był pod ręką. No i tu oczywiście mały problem. Zabrałem ze sobą 2 dyski na zdjęcia. Ten większy wyglądał Pani z ochrony na niebezpieczny ładunek i było trzeba mój skrzętnie spakowany, malutki plecak rozpakować. Po rozpakowaniu i okazaniu niebezpiecznego przedmiotu okazało się, że nie tak łatwo wsadzić cały majdan z powrotem. Teraz bałem się tylko o to, że tak będzie na każdym lotnisku gdzie się pokażemy.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW