Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Mój jest ten kawałek podłogi
dodano 27.01.2009
Jednym z głównych problemów związanych z przenosinami do nowego, pustego mieszkania jest przestrzeń.
Po latach spędzonych w często nadmiernie zagęszczonych klitkach, po wzięciu kredytu, który spłacać się będzie przynajmniej do końca życia :) otwiera się przed nami nagle prawdziwa perspektywa nieskończoności. Oto posiadamy własną przestrzeń, której tak bardzo nam brakowało. Mieszkaliśmy już z rodzicami, ze studentami w wynajmowanym pokoju albo z drugą połówką, której coś się (na szczęście, sami zobaczycie) odwidziało i dzięki temu możemy SAMI zagospodarować naszą przestrzeń.
Dlaczego nie powinniśmy słuchać kogokolwiek, projektując nasze 24 metry kwadratowe, kupione na szczycie nieruchomościowego szału gdzieś daleko pod miastem? Dlaczego za cenę kryzysu w rodzinie lub związku warto samemu użerać się z budowaniem własnej przestrzeni? Odpowiedź jest prosta: nikt inny nie ma zielonego pojęcia, co tak naprawdę sprawia, że dobrze czujemy się w domu.
Czy estetyczny artysta-minimalista z firmy zajmującej się projektowaniem wnętrz zrozumie naszą potrzebę zastawiania wszystkich wolnych przestrzeni pokoju bibelotami? Nie, bo nie wyobraża sobie, że ktokolwiek może dobrze czuć się w zawalonym rzeczami pokoju. Ale my możemy.
I odwrotnie: jeśli rodzina przypomina co chwilę, że tak pusto tu u nas, że nie ma na czym oka zawiesić, że za dużo wolnej przestrzeni, nie bierzmy tego pod uwagę. Rodzina wyjedzie za chwilę (albo jak się uda, nawet nie przyjedzie, tylko zadzwoni z narzekaniem), a my zostaniemy. To co, że praktycznie nie mamy mebli, śpimy na materacu a śniadania jemy na krześle? Nie mamy mebli, możemy jeździć rowerem po pokoju. Rozwija to nas, bo dlaczego nie miałoby nas to rozwijać? Więc niech rodzina da spokój.
Większe kłopoty pojawiają się, kiedy rozpoczyna się dyskusja o stylu. Praktycznie różnica między krzesłem w stylu Ludwik XVI, secesyjną komodą i drewniano-papierowym regałem w wersji eko jest niewielka. Jeżeli na historii sztuki nie znamy się tak jak Bogusław Kaczyński na operze, możemy „spokojnie dać sobie spokój”. Po miesiącu wszystkie różnice w stylach przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie, zleją się w jeden eklektyczny styl - niech żyje postmodernizm!
Zagrożeniem dla spokoju naszych skołatanych załatwianiem kredytów, przeprowadzek i niepijących fachowców nerwów jest Feng Shui. Ta zgubna moda jak rak toczy przestrzenie naszych mieszkań, każąc w wymyślny sposób budować prawie że religijną układankę mebli, sprzętów i wszystkiego, co tylko możemy w domu zmieścić. Zgoda na Feng Shui jest jak codzienne wyznania miłości - pewne rzeczy, z idei głębokie i dobre, przestają takie być, kiedy ich się nadużywa. Co z tego, że przez pierwsze kilka dni w domu zachowasz niebiański spokój pozostających w kompletnej symbiozie przedmiotów, jeśli kolejnego dnia przyjdziesz z pracy zmęczony o 22, zamówisz pizzę, wywalisz karton gdzie popadnie, rozwalisz ubrania w szafce szukając czystej koszulki i - pieczętując akt destrukcji niebiańskiego spokoju - głośno bekniesz potwierdzając swoją władzę nad porządkiem. Mieszkanie jest do mieszkania, a nie do realizowania nieustannych praktyk pokutnych - nie mieszajmy sacrum z profanum, bo to nam wyjdzie bokiem.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW