Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Walentynkowych sporów rozdział kolejny
dodano 13.02.2008
Z okazji zbliżających się Walentynek nie sposób nie zauważyć odradzającego się co roku konfliktu pomiędzy ich gorącymi zwolennikami i równie gorącymi przeciwnikami.
Z okazji zbliżających się Walentynek nie sposób nie zauważyć odradzającego się co roku konfliktu pomiędzy ich gorącymi zwolennikami i równie gorącymi przeciwnikami. Konflikt ten jest tym istotniejszy, że dotyczy sfery, którą poruszyć najprościej – uczuć i emocji.
Przyjrzyjmy się zatem racjom obu stron. Pierwsza z nich to zapaleni obrońcy 14 lutego, gotowi umierać za prawo do świętowania tego, jakby nie patrzeć, jedynego w swoim rodzaju święta zakochanych. Oni właśnie uważają, że taki dzień jest o tyle potrzebny, o ile niezwykły. Staje się on bowiem doskonałą okazją do zamanifestowania swoich uczuć i okazania ich w trochę bardziej odmienny i niecodzienny sposób niż to ma miejsce zazwyczaj. Należy więc przyznać im rację. Faktem jest bowiem, że w polskiej kulturze, prócz zapomnianego już niestety rodzimego święta kupały obchodzonego w najkrótszą noc w roku z 22 na 23 czerwca, kiedy to spragnione miłości dziewczęta pozbywają się swoich wianków (tych kwietnych rzecz jasna) aby równie spragnieni miłości młodzieńcy mogli je wyłowić wraz z sercem właścicielki, brakuje święta zakochanych. I oto z początkiem lat dziewięćdziesiątych przywędrowało ono do nas z zachodniej Europy oraz Stanów Zjednoczonych niczym przysłowiowa „manna z nieba”. Zakochani nie muszą więc ryzykować omyłkowego wyłowienia niewłaściwego wianka, lecz ze spokojnym (acz drżącym) sercem mogą spędzić wspólnie kilka niezapomnianych godzin, na którejś z tak szalenie popularnych w tym czasie komedii romantycznych lub w klimatycznej kawiarence. Mogą też obdarować obiekt uczuć upominkiem, tak, aby pozostawić po sobie materialny ślad obecności na długie dni rozstania. Co więcej, 14 luty staje się dla wielu par początkiem ich związków, a i nie jednych ta data godzi po długotrwałych waśniach.
Ale ale! Jest przecież i druga strona medalu! W końcu Walentynki, przez złośliwych zwane (nie wiadomo czemu) „świętem murarzy”, przywędrowały do nas z szeroko pojętego zachodu. Wrzucane są więc automatycznie do worka z etykietką „Halloween i fast foody”. Żeby to był jedyny zarzut...
Święto zakochanych jest bowiem świętem na wskroś skomercjonalizowanym. Bo jest, ciężko, żeby nie było, prawda? Luty nie obfituje przecież w porównywalnie atrakcyjną datę dla wszelkiej maści handlarzy. To właśnie czas Walentynek wyzwala w nas potrzebę kupienia swojej sympatii oryginalnego prezentu, wspaniałej kartki walentynkowej czy nawet drogiej biżuterii. Popyt napędza podaż, czyż nie? Ten sam proces zresztą przechodzą wszystkie inne ważniejsze święta w roku: Boże Narodzenia, Wielkanoc czy Nowy Rok, które poprzedzane są wielotygodniowymi nagonkami w mediach, świątecznymi reklamami i błyszczącymi się wystawami sklepowymi.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW