Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
"Bóg istnieje i jest Amerykaninem"
dodano 12.03.2009
Żadni
Bohaterowie są zmęczeni. Superbohaterowie są niepotrzebni. Wygrali wojnę w Wietnamie, pomogli Nixon’owi usadowić się na prezydenckim tronie na trzecią kadencję i zaprowadziwszy niemal faszystowski ordnung zostali odesłani do cywila. Jedynie niemal wszechmogący Dr Manhattan vel Jon Osterman (Billy Crudup) i superinteligentny Adrian Veidt, znany również jako Ozymandiasz (Matthew Goode) pozostali na usługach rządu, starając się zachować kruchą równowagę w nuklearnym wyścigu ze Związkiem Radzieckim, którego stawką jest atomowy holokaust rodzaju ludzkiego. Wskazówki zegara odliczającego czas do zagłady zbliżają się coraz bardziej do godziny zero, tymczasem ktoś zaczyna mordować dawnych superbohaterów. Pierwszą ofiarą pada Komediant (Jeffrey Dean Morgan), cyniczny, brutalny i bezwzględny emerytowany superheros. Tropem tajemniczego zabójstwa podąża ostatni z tytułowych Strażników, Rorschach (Jackie Earle Haley) który niczym chandlerowski bohater (nawet strojem wpisuje się w konwencję noir) sam przeciw wszystkim prowadzi krucjatę w imię sprawiedliwości i prawdy. Spirala spisku zatacza coraz szersze kręgi, ofiar przybywa a jądrowy Armagedon staje się coraz bardziej realny.
„Watchmen. Strażnicy” Zack’a Snyder’a („Dawn of dead”, „300”) to filmowa wersja komiksu, choć bardziej adekwatne byłoby określenie „powieści graficznej” autorstwa Alan’a Moore'a i Dave'a Gibbons’a przez wielu uważanej za szczytowe osiągnięcie w tej materii. Opowieść zaczyna się fenomenalną czołówką, w której w rytm piosenki Bob’a Dylan’a (muzyka w ogóle stanowi tu bardzo istotny element) przedstawiona zostaje fotograficznym skrótem historia amerykańskich superbohaterów, a potem jest tylko lepiej. Chwała autorom filmu za to, że świadomie rezygnując z udziału hollywoodzkich gwiazd, ich potencjalne gaże przeznaczyli na efekty specjalne i dolę dla scenarzystów (David Hayter i Alex Tse), którzy „dzięki Jon’owi” (telewizyjny spiker wypowiadając się o Dr Manhattan’ie stwierdził, że „bóg istnieje i jest Amerykaninem”) nie wykastrowali oryginalnego materiału z niepokojącej i brudnej atmosfery przemocy i paranoi.
„Watchmen. Strażnicy" to nie jest kolejna opowieść o niezwyciężonych obrońcach ludzkości, których figurkami mogłyby się bawić dzieci. Wolelibyśmy raczej, by dzieci nie zetknęły się z postaciami, które pod kretyńskimi trykotami skrywają głębokie psychiczne traumy, schizofreniczne osobowości i niezachwiane przekonanie, że ludzkość jedynie pod twardym butem terroru potrafi na chwilę okiełznać samobójcze skłonności. Ponadto tylko dojrzali widzowie odczytają ujęte w klasyczne obrazy aluzje i nawiązania do historii i kultury popularnej (przykładem „Powodzenia panie Gorsky!” Neil’a Armstrong’a lub kubrickowskie konotacje z „Mechaniczną pomarańczą” czy „Dr Strangelove”).
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW