Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Disco i Dance – to jednak ma sens
dodano 10.04.2008
W tym roku dyktatura na parkiecie należeć będzie do Nowego Jorku. Stamtąd przypłynęły dwie płyty, które skopią niejeden tyłek i wprawią biodra w ruch. Czas odstawić mózg do słoika i iść się odprężyć. W końcu czasem człowiek musi.
Moby. Kiedyś to wystarczyło, aby ciało samo zaczynało tańczyć. Mega płyta „Play” wywindowała byłego członka grupy punkowej na ikonę muzyki tanecznej na całym świecie. Chłopczyna nie przypadł do gustu Eminemowi, z którym toczył boje, ale to już za nami. Po wyprzedaniu wszystkich kompozycji z „Play” do reklam, Moby zaczął zbawiać świat. Od tego momentu jego droga zaczęła chylić się w dół. Upadek nastąpił równocześnie z płytą „Hotel”, na której nomen omen sam śpiewał. Powiedzieć o tej płycie „masakra” to tak jakby stwierdzić, że na Dworcu Centralnym brzydko pachnie.
Wobec takiej sytuacji karłowaty łysol wybrał się do Nowego Jorku. Przewędrował po tamtejszych klubach, przypomniał sobie jak to było dawniej i postanowił oddać starym czasom hołd. Jak pomyślał, tak zrobił. Więc na płycie mamy wszystko: rave, dance, hip-hop, funk, house, etc. Wszystko pomieszane i połamane. Murowane hity jak zawsze są mocną stroną Moby`ego. Moje propozycje to: „Everyday It`s 1989”, „Alice” czy „Disco Lies”. Każdy z nich to potencjalny król parkietu. Dawno nie było tak soczystej, wybuchowej mieszanki. „Last Night” faktycznie brzmi jakby po niej nie miałoby się wydarzyć już nic ciekawego. Jednak zanim ta noc się skończy, czeka nas jeszcze afera. Gruba afera.
Kiedy taneczny kurz już opadnie, biodra dziewczyn z lekka ostygną, odzyskamy większą kontrolę nad nogami, do gry wchodzi Hercules. Kiedy atmosfera jest już gęsta, że maczetą nie idzie jej przeciąć to znak, że dobry to moment na nieco retro. Andrew Butler wykombinował sobie, że można nadać stylistyce spod znaku Bee Gees i wiekopomnej „Gorączki sobotniej nocy” nowego szyku. Do pomocy przy tym karkołomnym projekcie wziął m.in. Tima Goldsworthy`ego (dawniej Unkle). Wobec czego, podkład mamy z głowy. Teraz trzeba było jeszcze ściągnąć kogoś kto udźwignie całość. Kto został wytypowany? To proste, wystarczy odpowiedzieć na pytanie: Kto, na pierwszy rzut oka, zupełnie nie pasuje do złotej ery disco? Odpowiedź: Antony Hegarty.
Antony nie śpiewa w każdej piosence, w niektórych pojawia się raptem w roli chórku, ale jego głos się przebija i jest głównym magnesem całego projektu. Wystarczy przyłożyć ucho do „Blind”. Nieposkromiony utwór. Muzyka na płycie nadaje się raczej na porę nocną i do bardziej dusznej atmosfery. Album muzycznie jest związany z latami 70. Jednakże twórcy nie zapomnieli, że nagrywają ją w XXI wieku. Bogactwo instrumentów, dźwięków, podkładów i wokali wszelkiej maści sprawia, że ta płyta to czysta, perwersyjna przyjemność. Pieprzyku dodaje tygiel osobowościowy zaproszony do tegoż przedsięwzięcia. Na płycie jest szereg niedomówień związanych z seksualnością czy płcią. Wszystko to sprawia, że po wymęczeniu przez Moby`ego, Hercules sprawia, że znów się poderwiemy do tańca. Tym razem jednak lepiąc się do partnera lub partnerki.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW