Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Madonna nie jest czarna
dodano 23.05.2008
Nie jestem idiotą, żeby nieść w świat wieść, że Madonny koniec nastał. Jednego mogę być pewien, w tym sezonie o Madonnie nie ma co mówić. Bardziej interesujący jest powrót jej czarnego odbicia.
Najpierw jednak faceci. Biały raper jest jak Brazylijczyk w polskiej reprezentacji. Taki przeszczep mentalny nie zawsze się udaje. Dlatego Czarni rządzą hip-hopem. Ta płyta miała przypomnieć, że hip-hop może skopać sumienia wielu. The Roots zawsze grali zgodnie ze swoją nazwą. Nigdy nie wypuścili na rynek żadnej podróby. Nigdy też nie potrzebowali tandetnych zagrywek, żeby publiczność ich pokochała. Kto widział ich koncert na zeszłorocznym Open`erze ten wie o czym mowa. Pozostałych zapraszam na YouTube. Już od początku słychać, że „Rising Down” nie jest skalkulowany pod masowe gusta. Zbyt czarno. W zasadzie to muzyka Roots działa jak ruchome piaski. Powoli pochłaniające słuchacza, z tą tylko różnicą, że z każdym następnym utworem do piasku sukcesywnie dopływa smoła. Rzesza gości zaproszona na album nie psuje jego odbioru. Każdy raczej jest puzzlem, który Mistrzowie dopasowują do całości. Przekaz jest raczej ponury i szczery do bólu. Muzyka to 100% hip-hop nie mający nic wspólnego z lukrowym tortem. Moje typy: „Rising Down” i „I will not apologize” – to perły pośród złota na tej płycie. Dodajmy, czarnego złota. Zasługą The Roots jest nie tylko wybitna muzyka, ale także to, że przemówili swego czasu do rozsądku pewnej Pani.
Owa Pani po kilkuletniej przerwie wywołała wojnę. Czwartą, gwoli ścisłości. U nas też byli tacy, co wywołali coś na kształt wojny, biorąc „czwórkę” na początku swojego hasła. Jednak poza tą liczbą wspólnych cech brak. Erykah Badu, bo o niej mowa, jest już postrewolucjonistką własnej rewolucji. To jej „Baduizmowi” zawdzięczamy serię megapopularnych, ale marnych podróbek. Każda lepiej wyglądająca i mniej interesująca panienka musiała i chciała grać r`n`b, zapominając, że zawsze to talent się liczy. To już za nami. Teraz jest Amerykah. Powiedzieć, że ten album to jak radość z końca twórczości Rubika – mało. Napisać, że to pewniak do płyty roku – truizm. Mieć świadomość własnego szczęścia z powodu życia w czasach kiedy się on ukazał – prawda. Erykah nigdy nie należała do najgrzeczniejszych. Zawsze niepokornie przemierzała otchałnie dźwięku, żeby znaleźć swój głos. Głos ma potężny. Po ukazaniu się tej płyty posypały się komplementy w rodzaju „Radiohead soulu” albo „druga muzyczna rewolucja”. Nie lubię górnolotności, ale w tym przypadku protestów nie składam. Erykah udowodniła, że współczesna muzyka nie jest fabryką a Amerykah`ą. Proszę sobie zestawić seryjną produkcję Timbalanda z podkładem Madliba z „The Healer”.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW