Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
BOJCZUK - igła w stogu siana
dodano 07.09.2009
Karty historii zawierają wiele tajemnic. Te, które dotyczą sowieckich łagrów i terenu byłego ZSRR są trudne do rozwikłania. Literatura faktu w tym temacie zawiera tak wiele niedomówień...
Czas ucieka, a ludzie umierają. Bardzo mało jest publikacji, które wiernie i interesująco ukazują czytelnikom okres sowieckiego reżimu. Wszak tak wielu niewinnych osób zginęło w łagrach. Zadziwia mnie jak mało uwagi poświęca się w mediach chociażby książce znanego przecież autora Wiesława Budzyńskiego "Życie na czerwono. Opowieści tułacze". Pozycja ta jest popularna głównie wśród polonii i byłych Sybiraków. Pytam więc - dlaczego? Myślę, że nie raz będę miał sposobność zachwalania tej książki - zatem przechodzę do namalowanego na jej kartach tytułowego Bojczuka.
Polski więzień sowieckich łagrów Igor Aleksander Pietkiewicz tak oto go opisuje (cyt.) "Miał twarz Boga z dawnych obrazów, piękne niebieskie jak niebo, głęboko osadzone oczy, zawsze pogodny, życzliwy", "miał poczucie humoru". Pietkiewicz wspomina, że Ukrainiec Bojczuk był swego czasu rektorem unickiej Akademii Duchownej w Stanisławowie, a doktorat uzyskał w Rzymie. Znali się bowiem jako towarzysze niedoli z łagrów. W jednym z nich Bojczuk pracował jako sanitariusz. Igor Pietkiewicz kiedy nastał dzień zwolnienia z łagru został pozostawiony sam sobie. Po tym jak nie uzyskał pomocy od zamieszkałego w Workucie Polaka - jego ostatnią nadzieją było odnalezienie Bojczuka, który przebywał już na tej pseudowolności. Zdesperowany szukał zatem Bojczuka w mrozie stukając do przypadkowych drzwi, a miasto liczyło ponad 20 tys. ludności. Będąc już u kresu sił otworzył bez pukania kolejne drzwi i ujrzał sylwetkę Bojczuka. Znalazł "igłę w stogu siana". Dla Pietkiewicza był to CUD! Bo co by się stało jakby go nie odnalazł? Być może zamarzłby w syberyjskim mrozie. Okazało się, że Bojczuk zamieszkiwał w małej komórce w domu u wysokiego rangą partyjnego dygnitarza - naczelnego inżyniera Workuty. Zabawne, iż ów partyjny dygnitarz na nauczyciela własnych dzieci wybrał właśnie doktora nauk teologicznych. Bojczuk niemal natychmiast zaprowadził Pietkiewicza do swoich znajomych. Zamieszkiwali oni w małym domku nad rzeką, niemal nad przepaścią. Domek był pokryty dla ocieplenia śniegiem, a droga do niego od miasta trwała półtorej godziny przez tundrę. Na miejscu zaś wielkie zaskoczenie bo okazało się, że Bojczuk był w Workucie (cyt.) "nieformalną głową wszystkich wyznań, szczególnie cenionym pośród byłych kapłanów, ukrywających kim byli, a pracujących najczęściej jako robotnicy", w domku tym zaś jeden z mieszkańców był litewskim księdzem, a drugi ukraińskim klerykiem. Pietkiewicz miał okazję być świadkiem odprawianej w domku Mszy Świętej. Ołtarz mieścił się naprzeciw tapczanu przy ścianie. Można zatem podsumować, że "cudowne" spotkanie Bojczuka i owi duchowni uratowali życie Polaka Igora Pietkiewicza. Mnie jednak osobiście nurtuje pytanie - co stało się z Bojczukiem i kieruję prośbę do historyków o szczere i wnikliwe przyjrzenie się tej niezwykłej przecież postaci.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW