Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Zatrudnimy sprzedawców... i frytki do tego
dodano 24.12.2007
Pewna znana firma, zajmująca się handlem detalicznym odzieżą od dłuższego czasu ogłasza się w prasie, poszukując pracowników na różne stanowiska. Sądząc z rozmachu z jakim to czyni, zapewne efekt tej akcji jest łagodnie mówiąc mizerny.
W swoim ogłoszeniu firma formułuje wymogi wobec kandydatów: „mile widziane: doświadczenie w obsłudze klienta, znajomość stylizacji i zainteresowanie modą, znajomość ekspozycji towarów, szczególnie odzieży”, ponadto standardowy kit o umiejętności pracy zespołowej, kulturze osobistej, optymizmie i zaangażowaniu, na koniec jakby nieśmiało i tak jakoś od niechcenia wspomina się o dyspozycyjności. Ale „nasza” firma na tym nie kończy, oferuje ona w zamian (przynajmniej taka jest wersja oficjalna): atrakcyjne wynagrodzenie (o tym poniżej), szkolenia zawodowe, możliwość zawodowego rozwoju oraz pracę na pełny etat.
Na pewno niejednemu z nas, podczas lektury poniedziałkowego dodatku do wiadomej gazety, oko zatrzyma się na tej ofercie i z pewnością niejeden się zastanowi: może warto spróbować, brzmi przecież sensownie. Tym, co się zdecydują, lub co gorsza już się zdecydowali, nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć powodzenia.
Przypadkiem tak się składa, że miałem okazję przyjrzeć się funkcjonowaniu ogłaszającej się firmy na własne oczy. Dlatego wypadałoby obalić kilka mitów (które z uporem maniaka ktoś usiłuje promować), sprostować kilka kłamstw, a może i w ramach „tygodnia dobroci dla zwierząt” ostrzec kilku czytelników.
Zatem firma, pomimo wpadającej w ucho, angielskiej, ekskluzywnie, można nawet powiedzieć „królewsko” brzmiącej nazwy, jest firmą polską. Właścicielem firmy jest człowiek, który bynajmniej nie mieszka w pobliżu Windsoru, nie ma też nic wspólnego z Buckingham Palace, lecz pochodzi z jednej z podwarszawskich miejscowości - niekiedy nazywanej „Green Point”. Przepraszam, w rzeczywistości nazwa tej mieściny jest polska, ale po angielsku brzmi bardziej trendy. O właścicielu firmy wiadomo ogólnie tylko tyle, że dorobił się na początku lat 90. W tzw. kuluarach snuje się na ten temat przeróżne domysły.
Do tego, co „nasz” pracodawca naprawdę oferuje, lepiej niż ogłoszenie przekonują opinie anonimowych internautów, którzy, sądząc z kontekstu ich wypowiedzi, albo pracowali, albo (tym gorzej dla nich) nadal są z nim związani stosunkiem pracy. Oto fragmenty niektórych opinii: "codzienna praca w (...) polega na przekładaniu towaru (...) żeby klient myślał, że towar jest nowy”, „nie możesz być lepiej ubrana niż klientki”, „ekspedient dostaje 770 zł netto, asystent 1200 netto, stylista 2000, ale ma nienormowany czas pracy. Każdy pracownik, aby dostać premię, musi wyrobić limit 60 tys zł (de facto 70, przyp B.F). Ekspedient dostaje 1%, asystent 1,5%, stylista 2%” i mój ulubiony fragment: „oprócz tego jest odpowiedzialność materialna, a w tych sklepach ginie ogromna ilość towaru”.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW