Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
W lumpeksie jak w Pewexie
dodano 10.05.2008
Kiedyś dawno, dawno temu, kiedy chodziło się do kościoła – i nie mówię tu o nabożeństwie niedzielnym czy świątecznym, był taki wyjątkowy czas, kiedy ławki kościelne zamieniały się w wieszaki, leżaki – na których spoczywały ubrania.
Kolorowe bluzki, sukienki po babciach, większość to jakiś niezły szit, ale przy naszej szarzyźnie i sklepowym nihiliźmie, to robiło to wrażenie.
I ten ogrom, i to bogactwo i taka radość…i za darmo, i radość za free i ciuchy za free.
Minęło lat 10, może ciut mniej i na horyzoncie zaczęli pojawiać protoplaści obecnych salonów odzieży używanej, czyli second-handy, tudzież second-handzi. Choć tyle samo tam odzieży na cztery litery, co na ręce, więc czemu nie second-buttyJ???
(To nie ignorancja, to demencjaJ).
Osobiście jednak wolę poczciwą nazwę – lumpeksy. Natomiast określeń na ten nowy rodzaj sklepów ci u nas dostatek, poza lumpeksami, mamy szmacianki; ciucholandy; szmateksy; używane Pewexy itd.
Ówczesne second-handy to sklepy dla tych mniej forsiastych (jak i eventy kościelne rzecz jasna), a chodzenie do nich było przez wielu uznawane za delikatnie mówiąc dziwne. Niektórzy niby tam chodzili, ale czuli wstyd przed zanurzeniem się w dziupli.
Bądźmy szczerzy, wtedy były to niezbyt estetyczne miejsca, z zapachem jeszcze mniej apetycznym, a przebywanie tam, działało na człowieka mniej więcej tak, jak wąchanie ruskich perfum przez rurę od odkurzacza…I to przez godzinę.
Powracając do lumpeksowego obciachu… Sama byłam świadkiem, jak ludzie oglądali się za siebie, sprawdzali, czy aby sąsiad nie przechodzi obok, czy aby nie namierzył ich ktoś znajomy. A jak już zdecydowali się wejść, to oglądali i niby kaprysili, narzekali, po czym korzystając z przywileju intymności, w samotności płacili w pośpiechu…A w domu, ta sama radość, co 10 lat temu po wizycie w kościele. Niektórym nawet tam zdarzało się nagle zapadać na chorobę zwaną kleptomanią.
Tak jak asortyment i obsługa w lumpeksach w ciągu kolejnych 10 lat przeszły metamorfozę, a zakapiorkowe nory zmieniły się w standardowe magazyny, a nawet bardziej ekskluzywne szopy, tak i je odwiedzający – z ciut płochliwych, przypadkowych tekstylnych turystów zmienili się w regularnych klientów.
Teraz nikt nie chodzi tam w przebraniu, drzwi w przenośni i dosłownie stoją do klienta otworem, są rabaty, przeceny, a i można się potargować.
Teraz i dziad i pan, razem przeszukują wieszaki, a i zagadają do siebie sympatycznie.
I czy żona lekarza czy śmieciarza, to coś dla siebie znajdzie. Nawet nasza eksportowa modelka Karolina Malinowska przyznaje się, że tam się szafuje.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW