Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Marzę o normalności .
dodano 11.12.2006
"Słyszałeś, że to podobno nie jest dziecko posła Łyżwińskiego?" - taki sms dostałem w sobotę po godz. 19. "Słyszałem" - odpisałem. "Trzeba odpocząć od tego.
Po tym, jak tylu dziennikarzy i polityków wydało już na Łyżwińskiego wyrok, z ciekawością czekam na tłumaczenia. Częściowo można je nawet przewidzieć. "Rzeczywiście, to nie jego dziecko, ale to nie znaczy, że nie uprawiali seksu ani że Anety Krawczyk nie molestował". I owszem. Tylko po co pisać, mówić coś nieodpowiedzialnie, zachowywać się zupełnie nieprofesjonalnie i nieetycznie? A co będzie, jak nie uprawiał seksu i nie molestował?
Nie podejrzewam dziennikarzy największych mediów o sympatie do Samoobrony czy posła Łyżwińskiego. Ale to nie zwalnia ich w żadnym razie z odpowiedzialności za słowo. Nie zwalnia też z odpowiedzialności za słowo polityków. A obie te grupy czują się ostatnio w tej kwestii zdecydowanie nazbyt swobodnie. Ale temat to tak oklepany, przewałkowany na dwadzieścia sposobów i z wyskakującymi zewsząd przykładami, że nie zamierzam się nim zajmować. Dziś marzę o normalności.
Czymże jest więc ta normalność? Ktoś mógłby rzec, że właśnie widzę ją w telewizorze. Politycy się kłócą, komentatorzy komentują, gospodarka nic sobie z tego nie robi. Innymi słowy: demokracja kwitnie. Otóż nie do końca. Demokracja w Polsce nie wykazuje przesadnych znamion przewidywalności. Z jednej strony to raj dla publicystów, bo mogą sobie bez większych konsekwencji bajać do woli (co też niektórzy czynią). Z drugiej strony dziękuję uprzejmie za politykę opartą na ciągłych zrywach, zawirowaniach, kryzysach, konfliktach i tak dalej, bo jeszcze wiele epitetów można by tu dorzucić.
Może jestem zgniłym, leniwym dzieckiem Zachodu, ale liberalna demokracja, czyli to, co teoretycznie mamy, oparta jest na konsensusie. Nie lubi nieustannych połajanek. Co nie znaczy, że nie lubi też, nawet ostrej, wymiany myśli. Nie tak, jak rozumie to PSL=Normalnie, czyli "nie dyskutujmy, to będzie dobrze". I zupełnie nie tak, jak rozumie to cała reszta, czyli "ten ma rację, kto krzyczy głośniej". Nie zawsze istotne jest nawet, co się krzyczy. Z reguły to kilka przygotowanych na każdą okazję nic niewartych sloganów. Wartościowe myśli i szczere intencje giną w potoku szaro-brązowej, śmierdzącej i ogólnie nieciekawej werbalnej cieczy.
W całym tym zgiełku rzeczy w istocie ważne, jak sprawa inwigilacji prawicy, afer gospodarczych, w tym ewentualnej nieuczciwej prywatyzacji czy rozsądnej lustracji, stają się tematami, które męczą, o których nie chce się już więcej słuchać. Tak to już bywa, gdy ideały traktuje się instrumentalnie. Ale mimo że w polityce ideały nader często tak się właśnie traktuje, bo bardziej liczy się głos kolejnego wyborcy, to i tak mam do polityków pretensję, że sprowadzili wartość słowa do poziomu bruku.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW