Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Mamma Mia!, czyli ku chwale dojrzałości
dodano 20.07.2008
Proszę Państwa, oto FILM! Film do zobaczenia koniecznie dziś!.. (ewentualnie 29tego sierpnia br., na kiedy to zaplanowano polską jego premierę)
Tak, najnowsza produkcja oparta o scenariusz znanego musicalu wykorzystującego piosenki niemniej znanego zespołu, ABBA rozkłada twardzieli, bawi, wzrusza, roztkliwia i wszystkie inne ‘roz-‘. Do wiadomości galopujących ignorantów: nie jest to film o historii szwedzkiego zespołu, a zwyczajnie wykorzystuje jego piosenki i to w sposób daleko ciekawszy od pierwowzoru. Płytkie melodyjki i porcelanowe twarzyczki członków grupy sprawiają, że nie sposób traktować je i ich poważnie. Sceniczni artyści musicalowi, jak i twórcy samego filmu zmieniają to podejście, śmiech prześmiewczy skutecznie zastępują radością i łzami też, a jakże!
Musical sam w sobie jest gatunkiem specyficznym. Albo pokocham musical za jego sztuczność świata przedstawionego, za kompletny brak prawdopodobieństwa ciągów przyczynowo-skutkowych i nieustanne deus ex machina czy wreszcie za dialogi podane śpiewająco, albo z tych samych powodów znienawidzę dziada. Pierwsza scena filmu, spotkanie młodego pokolenia przyjaciółek kompletnie nie wzbudza zaufania. Okazuje się, że nawet musicalowa sztuczność powinna być wiarygodna. Sztuką jest bowiem zaprosić widza do przyjęcia konwencji zupełnie sztucznej, życiowo niewiarygodnej. O ile jednak scena ta wypada słabo, film ze sceny na scenę umacnia swoją pozycję, a my cieszymy się, że przyjaciółkom młodej Sophie (Amanda Seyfried) nie powierzono większych partii w filmie. Już wkrótce na ekranie pojawi się też Meryl Streep i okaże się niekwestionowaną królową filmu. Chyba nie widziałam jej dotąd w podobnej roli, acz nierzadko grywała postaci nie do końca może stabilne emocjonalnie. Tutaj Meryl Streep biega, skacze na bombę z pobliskiego molo do wody, koziołkuje, kokietuje, uwodzi trzech potencjalnych biologicznych ojców swojej dwudziestoletniej córki – kwintesencja kobiecości o energii podlotka w dżinsowych rybaczkach. Jest motorem Woman Power i, paradoksalnie, pokazuje, że bardziej dojrzała forma Girl Power jest w życiu bardziej w cenie. Może nie jest tak nieświadoma i niewinna, jak Power dwudziestolatek, ale czy naprawdę o tę niewinność kobiety w życiu chodzi? Bohaterka Meryl Streep, jak i sama aktorka, a także towarzyszące jej Przyjaciółki (Julie Walters i Christine Baranski) pokazują, że ważniejsza od prostej niewinności jest jakość, tę zaś gwarantuje jej świadomość i umiejętność wykorzystania w sposób, powiedzmy, właściwy. Christine Baranski wciela się w postać Tanyi i ma już trzech ex-mężów na swoim kobiecym koncie oraz pokaźne finanse na koncie bankowym. Jak sama przyznaje, nigdy nie ma czasu na relax – zawsze są do zrobienia jakieś zakupy, manicur, operacja plastyczna czy inne zajęcia jogi bądź kolejny mężczyzna do uwiedzenia. Młode jędrne męskie ciało to smakowity kąsek, acz zdecydowanie przygoda jednorazowa – z młodzianem bez portfela na pewno nie stanie na ślubnym kobiercu. Julie Waters natomiast, czyli filmowa Rosie, jest osóbką energiczną, zdecydowaną o niewielkich fizycznych gabarytach. Autorka bestsellerowej książki kucharskiej i współzałożycielka Whole Woman Press. Nie zawraca sobie głowy mężczyznami, gdyż to strata życia i właściwie przez cały film stoi gdzieś na poboczu spraw damsko-męskich, będąc raczej ciałem doradczym i pogotowiem wsparcia dla przyjaciół. Tym bardziej zaskakuje brawurowe wykonanie w jednej z ostatnich scen filmu piosenki ‘Take a chance on me’ skierowanej ku jednemu z potencjalnych ojców Sophie.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW