Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Cztery razy "P"
dodano 23.02.2007
Pretensjonalny. Pompatyczny. Patetyczny. Powierzchowny. "Córka botanika", najnowszy film reżysera "Balzaca i małej Chinki", konsekwentnie rozczarowuje już od pierwszych minut
Możliwe, że ten film miał być odpowiedzią na „Brokeback Mountain”, próbą stworzenia lesbijskiej love-story w równie niezwykłych okolicznościach przyrody. Możliwe, że miał wzruszać i poruszać, zamiast tego oferuje jednak namiastkę wysublimowanej rozrywki, sztuczne emocje i udawaną głębię.
Fabuła filmu jest prosta, co nie jest złe samo w sobie. Osierocona studentka przybywa (właśnie tak – przybywa, a nie przyjeżdża, ponieważ to słowo nie oddaje całego patosu jej wyprawy) do ogrodu botanicznego, w którym ma odbyć praktyki, otwierające przed nią dalszą karierę naukową. Od pierwszego wejrzenia zakochuje się w córce dyrektora ogrodu botanicznego i kierunek, w jakim potoczy się cała historia staje się nieznośnie przewidywalny. Co, znowu, nie jest wadą samą w sobie, staje się nią dopiero w połączeniu z: kiczowatymi, wystudiowanymi zdjęciami (zapewne mającymi poruszać swoją poetyką i wysublimowaniem), przerażającą w swym banalnym kiczu muzyką (Piotr Rubik mógłby zzielenieć z zazdrości), wreszcie z kliszami i uproszczeniami (mężczyźni są głośni i znęcają się nad delikatnymi i eterycznymi kobietami).
Dużo dobrych chęci, jednak prowadzą one do jednego wniosku - szkoda tak czasu, jak i pieniędzy, zamiast wybrać się do kina na "Córkę botanika" lepiej iść na spacer, choćby do najbliższego ogrodu botanicznego. Prawdziwe emocje gwarantowane.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW