Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Wieczorem śnieży
dodano 06.07.2008
opowiadanie
Wieczorem śnieży...
...”Do zobaczenia, do jutra”. „Do widzenia” – odpowiadasz i starym zwyczajem całujesz mnie w policzek. Widzę, że myślisz o czymś innym, albo jesteś po prostu zmęczony. Nie prowokuję do zwierzeń. Wychodzę.
Jest ciemno, choć godzina nie taka późna. Śnieg pada grubymi płatami, które wirują w lekkich podmuchach wiatru, skrząc się w świetle ulicznych latarń. Sceneria nastraja nostalgicznie, mam wrażenie że zbliża się Wigilia. To tylko złudzenie – szkoda. Gdy nadchodzi koniec roku stajemy się jacyś lepsi, sentymentalni, bardziej ludzcy, a nawet romantyczni...
Długo nie ma tramwaju, mróz powoli wślizguje się w palce stóp podkurczane w znoszonych szpilkach. Zgrabiałymi rękoma, pomagając sobie zębami zdejmuję zesztywniałą rękawicę, aby wyjąć książkę. Światła spod okapu wiaty na tyle dużo, że można czytać. Niestety, nie jest mi dane. Zbliża się czupryniasty facet, w przykusej skórzanej kurteczce, staje obok i nerwowo, raz po raz na mnie zerkając zaczyna przeliczać pieniądze. Po czym na powrót zwija je w rulon ściskając gumką. Z czeluści kieszeni spodni wyjmuje następny i powtarza operację.
Co to – myślę, kasjer, do cholery? Zamykając z trzaskiem książkę. Odpowiadam na tą forsiastą prowokację wyjmując z kieszeni co popadnie...,lusterko, klucze, chusteczki i...plik zużytych biletów tramwajowych, które jeden po drugim wyrzucam ostentacyjnie za siebie. Facet nic nie kapuje, zdziwiony robi minę, jakby trafił na pomyloną. Aby nie wybuchnąć śmiechem odwracam się.
Tramwaj, nareszcie...
Żeby zdążyć przebiegam na czerwonym świetle. O tej porze niejeden motorniczy czuje się, jakby prowadził pociąg ekspresowy zatrzymujący się jedynie na krańcowych przystankach, a nie poczciwy miejski tramwaj. Wagony dwa, wskakuję do pierwszego. No oczywiście, wyrzuciłam też dwa ostatnie nie skasowane bilety. Podwójna gapa – ze mnie i w tramwaju.
Pasażerów, jak na lekarstwo, przygruba jejmość w nutriach, fircyk od liczenia forsy schronił się na tylnym pomoście, aby jak najdalej ode mnie, staruszek z kozią bródką i dwoma tobołami i chłopak przekomarzający się z dziewczyną. W drugim wagonie przez szybę przebijało jakieś wesołe i głośne towarzystwo. Tu się nie pożywię, myślę sobie. Oni wszyscy na pewno mają bilety, ale tylko dla siebie. Są panami sytuacji, a robią miny, jakby byli co najmniej właścicielami domków jednorodzinnych. Sytuacja niefortunna, spuszczam oczy, oby się tylko kanar nie trafił. Na kolejnym przystanku wysiadam, na szczęście kiosk jeszcze otwarty. Kupuję bilet i wsiadam w następny tramwaj, tym razem z dwoma kanarami. Staję przy drzwiach. Lubię patrzeć jak ludzie wsiadają, lubię ich segregować. Na miejscu „dla matki z dzieckiem ”siedzi mężczyzna z kilkuletnim smarkaczem. „Tata” robi minę, jakby to on urodził to śliczne, małe stworzonko. Coś ty taki pewny siebie ? Myślę sobie. A może to dziecię nie jest twoje? Jeśli nawet, to że w tak młodym wieku postarałeś się o bachora nie jest już dzisiaj żadną rewelacją.
Zawadzam torbą jakiegoś człeka, bąkam „przepraszam”. Zresztą po co mam się silić na uprzejmość. Tramwaj, autobus, to chyba jedyne miejsca, gdzie ludzie nie uznają żadnych manier. Zwroty: niech pani na mnie nie wchodzi, niech się pan szybciej posuwa, nie należą do rzadkości. Gapi się na mnie natrętnie mężczyzna koło czterdziestki. Wyczuwając, że też go obserwuję przybiera minę znudzonego intelektualisty.
Wysiadam. Na „do widzenia” obrzucam faceta powłóczystym spojrzeniem. Niech ma wrażenie, że może się jeszcze dziewczynom podobać.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW