Garbaty facet
dodano 30.04.2008
Z pewną dozą niepewności zabieram się do opisania nader nieprzejrzystego wątku pewnej wiosennej niedzieli. Nie jest to historia, która nie miała miejsca nigdy przedtem do tego dnia, czy też i to może nawet częściej potem.
Pisanie to ważna czynność, zwłaszcza dla tych sporadycznie mówiących - pozwala wyrzucić refleksję z dystansu. Nie ma w tym stwierdzeniu nic a nic odkrywczego, rzecz jasne. Jest to jednak niezbędne wyjaśnienie, które ma podkreślić wagę całego przedsięwzięcia.
Bo dziś będziemy zajmować się przypadkiem zgoła odmiennym niż zwykle. To przypadek ciężki, tak ciężki jak ja i ty:)
Po czasie trudno stwierdzić, wtedy wszystko działo się linearnie. Na przestrzeni kilku lat miało miejsce tyle zła, tyle słów niepotrzebnie zostało wyplutych, tyle świętości oplutych. Zważywszy, że każdy ma swój garb - który czasem jest tylko jemu znany, albo tak szpeci, że właściciel nie tylko nie może już przez niego spać, ale staje się najlepiej rozpoznawalną cechą jego fizjonomii- nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W tym przypadku garb był od urodzenia…Mimo usilnych starań, by nie myśleć o sobie w kategoriach kuriozum, właściciel nie potrafił oprzeć się przeświadczeniu, że poczucie osaczenia nie jest skutkiem jedynie tendencji depresyjno- maniakalnych.
Wiosną, o której mowa, pan od garba postanowił skończyć raz na zawsze ze swoim nieszczęściem. Koń by się uśmiał, pomyślał. Tyle czasu zmarnowanego. Zawsze powtarzano mi, że nie jestem wyjątkowy więc na pewno mogę być szczęśliwy tak, jak inni są. Na początek postanowił rozstać się z przedmiotami, przy których rozpływał się w swoim cierpieniu. Płyty Magnolia Electric, Diany Krall, Damiena Rice wylądowały w pierwszej kolejności w kartonie po nieudanym zakupie butów. Następnie wyrzucił, a raczej wyniósł, by nie przesadzić, lustro które miało w zwyczaju na bieżąco informować nie tylko o upływie czasu, ale również o pewnych stałych tak znienawidzonych atrybutach. Marzył o przeciętności. Tak odbierał ludzi wokół, których życie na tyle pochłaniało, że nie mięli czasu a nawet ochoty zastanawiać się czy są na przykład dobrymi ludźmi, czy ich egzystencja coś wnosi w aspekcie globalnym…Bla, bla, blaaa...Zwykłość, o której codziennie rozpisywały się brukowce miała to do siebie, że nawet tragiczna była bezpośrednia, namacalna i powszechna. Tego chciał.
Kiedy przestrzeń życiową oczyścił z drażniących i zbędnych przedmiotów, przeszedł do ludzi. Właśnie gdy zabrakło codziennych zajęć (po prostu się skończyły, odeszły)nagle odkrył, że ludzie nigdy nie istnieli dla niego. Wolał mimo wszystko, myśleć o tym w tę stronę. Prawda była taka, że to on nigdy nie istniał dla ludzi. Zdawał sobie sprawę z tandety za bardzo, jak to bywa, gdy zaliczy się dno.- raz, drugi, trzeci. Potem już wszystko płynie, bądź wiruje. W zależności od trunku, na jaki w danej chwili nieszczęsnego stać.
wróc do artykułów