Walka w kampanii wyborczej toczyć się więc będzie nie o głosy tych, którzy mają obecnie poglądy jasno sprecyzowane. Dla polityków zdecydowanie ważniejsze będzie pozyskiwanie elektoratu spośród tych dwudziestu procent niezdecydowanych. Jak by nie patrzeć, taka ilość głosów może przewrócić wszystko do góry nogami. Wyobraźmy sobie, że niezdecydowani zechcieliby nagle jednomyślnie zagłosować na LiD. Lewica wygrałaby wówczas wybory, bijąc na głowę obydwie partie prawicowe.

Gra idzie o niemałą stawkę, a by uzyskać poparcie niezdecydowanych, trzeba będzie uciekać się do różnych metod. Niestety, zdaje się, że tymi najskuteczniejszymi – i zarazem najbardziej obrzydliwymi – dysponować będzie PiS. Swoje sposoby partia Jarosława Kaczyńskiego zaprezentowała już dwa lata temu, gdy zdyskredytowano Donalda Tuska za pochodzenie, a ściślej – za dziadka, który – jak się potem okazało – nie uczynił tak naprawdę niczego złego.

Podobnych chwytów poniżej pasa możemy spodziewać się i w tej kampanii. PiS zrobi wszystko, aby utrzymać się przy władzy, uzyskując poparcie choćby części spośród tych kluczowych dwudziestu procent wyborców. Zbigniew Ziobro już zapowiada, że ujawni kompromitujące fakty o liderach pozostałych partii – bo w jego oczach, kompromitacja i publiczne niszczenie autorytetów to najlepszy sposób na pozyskanie poparcie społecznego. Miejmy jednak nadzieję, że wyborcy pójdą po rozum do głowy i zagłosują na partie, które mniej skupiają się na wyniszczaniu opozycji, a bardziej na własnym programie politycznym i przyszłości Polski.