Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Euro 2008 - przegrana bitwa o Wiedeń
dodano 16.07.2008
Euro, Euro i po Euro - chciałoby się powiedzieć, jednak obok tegorocznego turnieju nie można przejść obojętnie, a to z uwagi na jego odmienność od poprzednich i – co stwierdzam subiektywnie – na jego sportowe piękno.
Dla nas, Polaków był on szczególny z wiadomych względów – po raz pierwszy dane nam było znaleźć się w gronie 16 najlepszych narodowych ekip Starego Kontynentu. Euforia narosła wokół tego faktu, przybierać zaczęła jednak z czasem postać groteski czy jakiejś farsy, których kulminacją był ostatni gwizdek angielskiego sędziego w pamiętnym meczu ze współgospodarzami mistrzostw – Austriakami. To, że w pierwszych trzydziestu minutach tego spotkania nie straciliśmy przynajmniej 4 bramek to nawet nie zasługa Artura Boruca czy nieporadnych austriackich napastników, lecz – po prostu – cudu! – prawdziwego cudu, który uchronił nas od kompromitacji (chociaż ona i tak dokonała się w stylu gry naszych piłkarzy).
Jeśli ja, zimny racjonalista, odwołuję się do metafizycznych teorii, mówiących o ingerencji sił nadprzyrodzonych w ziemską rzeczywistość, to jest to tylko wyraz nędzy, w jaką popadli nasi piłkarze w pierwszej połowie tego meczu. W tym kontekście bramkę Rogera Guereiro na 1:0 określiłem również w kategoriach paranormalnych, a fakt ten posłużył mi dodatkowo jako dowód na potwierdzenie teorii mówiącej, że na tym świecie sprawiedliwości trudno jest uświadczyć. Bo jak inaczej możemy przyjąć zdarzenie: Austriacy grają najlepsze 30 minut w turnieju i – śmiem twierdzić – w ostatnich kilku latach swych reprezentacyjnych występów, po czym z niczego, w mgnieniu oka tracą bramkę? Nie idzie już nawet o to, czy ze spalonego, czy nie, ta bramka po prostu Polakom się nie należała. A jeśli nawet już padła, to każdy klasowy zespół tak rozbitych psychicznie Austriaków „dobiłby” – jeśli nie w końcówce pierwszej połowy, to na pewno na początku drugiej. Nasi tego nie potrafili, na dodatek dali sobie wbić gola wyrównującego w ostatniej minucie meczu, który – obiektywnie patrząc – gospodarzom się należał, choćby z uwagi na ich fantastyczną postawę we wspomnianych już pierwszych 30 minutach, kiedy niczym walec drogowy parli naprzód, nie oglądając się za siebie i miażdżąc wszystko, co stanie na ich drodze. I właśnie ten gol stał się przedmiotem kontrowersji i medialnego linczu na angielskim arbitrze, który padł tym samym ofiarą naszych narodowych kompleksów, z których leczyć – nie od dziś – mają nas sportowcy poprzez swoje sukcesy. I różnie im się to udaje: raz lepiej, raz gorzej. W przypadku sukcesu jest powszechne święto i ogromna duma z bycia Polakiem – rodakiem Adama Małysza czy siatkarskich wicemistrzów świata. Gdy natomiast nasi ziomkowie ponoszą klęskę w sporcie, natychmiast szukamy winnych, i to nie we własnym gronie najczęściej, a poza nim.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW