Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Biegiem po malarskich pracowniach
dodano 08.07.2009
Co skłania nas, zawziętych malarzy, że nie odpuszczamy, że mimo wszystko, pomimo licznych rozterek, nas niekiedy mocno zawiedzionych, a przecież niekiedy już mistrzów, co skłania nas, by nie zaprzestawać i dalej malować?
Biegiem po malarskich pracowniach
Eryk Maler
Co skłania nas, zawziętych malarzy, że nie odpuszczamy, że mimo wszystko, pomimo licznych rozterek, nas niekiedy mocno zawiedzionych, a przecież niekiedy już mistrzów, co skłania nas, by nie zaprzestawać i dalej malować?
Każdy z nas zwykle nie jest zadowolony ze swej pracy, jednak, gdy tylko jej zaprzestajemy tracimy sens życia, a w dodatku każdy z nas nie malując stopniowo w miarę upływu czasu coraz wyżej i wyżej ceni swe stare poprzednio uznane za niezbyt udane prace, i zaczynamy od nowa.
Biegając po różnych malarskich pracowniach często refleksje same sypały mi się w tej mojej mało pojętnej, choć dużej głowie, jak z worka.
Pierwsza pracownia, jaką w życiu widziałem to oczywiście była mojego ojca, wysoko, na strychu. Jeden z pokoi był do tego przystosowany i jakby nieco zaadoptowany, okno regulaminowo od północy, komoda pełna farb, a ściany jasne no i żadnych firanek. Kilka zaczętych obrazów i żaden nieskończony. Blejtramy tylko klejone, ale fachowe, wycięte w wielkim warsztacie stolarskim kilka pięter niżej, a cały wielki dom był nasz. Całe szesnaście, czy osiemnaście pokoi i wielki strych, po którym biegałem nago. Ogromny jak zamek. Dziadka stolarza ogromny warsztat i stodoła pełna siana, kurnik, obora, stajnia i ferma lisów, kilka pól, hektary łąk jeden spory las ze starymi dębami, a wszystko to tuż przy Odrze tak, że z okna łapałem ryby, z okna gołębnika, w którym czasowo hodowałem dwa puszczyki, jastrząb był w komórce, na podwórku, w klatce sroki, w dzbanku trzy zaskrońce, rano walczyłem pompką ze szczurami, wieczorem łapałem kuny do worka – autentycznie. W międzyczasie chodziłem z koszykiem, tuż obok, na zamulone dołki pełne trzydziestocentymetrowych piskorzy niejadalnych, ale smakowały, a to, że potem musiałem się drapać, bo w tej wodzie rósł świerzb, to już małe piwko. Koń, krowa, cielę, dwa psy…
A co ja miałem mówić, ach tak - biegiem po malarskich pracowniach.
Mój kolega Michał Benysek, malarz miał i ma pracownię na strychu w osobnym budynku, moja droga znajoma (ona rzekomo nie chce się ze mną przyjaźnić -sic) Renata Brzozowska też ma przepiękną pracownię na strychu, tylko ja stale niemal malowałem w piwnicach, w wojsku w piwnicy, po wojsku przed telewizorem, na dywanie, potem znowu wielka pracownia, w której jednocześnie mieszkałem - pięćdziesiąt metrów kwadratowych, a co sobota też tu, dyskoteka na ful, altusy sto czterdzieści, kominek, dziewczyny w tym jedna ruda, treningi karate i koledzy z piwem, ach te życie.
Tak, na strychu, strych to magia, a to przeciwieństwo pracowni Janiny Góral, która była osiągalna dopiero po przejściu mocno ciemnego korytarza, ale w niej motyle i abstrakcje, abstrakcje, bo to szyk, a motyle, bo to się sprzedaje. Moje obrazy Pani Janina określiła, jako większe całości tego, co ona ze swymi robiła, to znaczy: to, co moje to pociąć trzeba by na małe kawałki i będą od razu gotowe jej obrazy i ja też tak myślałem i myślę, abstrakcja wycięta z większego i bardziej przedstawiającego obrazu zawsze niemal jest od niego o niebo lepsza.
Dalej, całe życie jakoś tak przebiegłem chyba, babcia Ziuta stale pytała, a to, dokąd ty tak stale pędzisz, stale cię nie ma, biegiem po pracowniach malarzy kochana babciu, dalej, następne lata, nowa, a raczej stara pracownia. Mój romantyczny oryginalny przekorny, uznany, stary i uparty znajomy wielki malarz – (nie lubił słówka Pan) Hilary Gwizdała. Najpierw po schodach potem stare pokoje, w tym jeden większy, wielkie łóżko, nad nim autoportret, to pracownia. Okna wysokie bez firanek całe zasnute szlachetną mgłą wielu lat nie mycia i gdzieniegdzie pajęczyną i ostrzeżenie, taka uwaga wygłoszona naprędce – w żadnym razie nie można tego dotykać, a już na pewno nie można tego myć! Uśmiecham się, ale w zupełności z tym się zgadzam i popieram, tak, dlatego mam teraz sztucznie (i autentycznie też) brudne okna, czyli folie w oknach. Dla mnie jednak Pan, pan malarz Hilary - mocno stary, obraz nad łóżkiem, to jego autoportret, ale już ze sto parę razy przemalowany, ostatni raz przed chwilą, jak u Tycjana tyle, że niestety wzrok już nie ten, tak jak teraz u mnie bez okularów, a pan Hilary wyrzucił okulary, no w każdym razie w znanym tekście i te przemalowania to, o rany, same psujące te przedtem nałożone i wychodzące z pod spodu, jeszcze gdzieniegdzie wychodzą, jak niedobitki. Starość nie radość, a i od razu mi smutno i niewdzięcznie pomyślałem, że los jest mściwy, nawet dla starych, a chyba szczególnie dla starych mistrzów, na nowo - wciąż żyjących z „dofinansowywań” miejskich urzędów, tak jak Hilary i tak jak sam wielki, największy Frans Hals. To nic, nic to, wiele obrazów Hilarego, jak widziałem, wisi tu i ówdzie w tychże instytucjach i niektóre nie były wielokrotnie przemalowywane, bo w odpowiednim czasie mu zabrane, zatem są i prawdziwe i DOBRE, nie przefajnowane. Zresztą artystyczna recepta Gwizdały brzmiała tak: jak to ty Eryk ty taki ostrzyżony i dobrze ubrany, ty się niczym z tłumu nie wyróżnisz, tak nie można, malarz musi mieć długie włosy, być oberwany, niezbyt czysty, a na plecach stale plecak z przyborami w ręku coś, czym i na czym można malować, a na głowie oczywiście kapelusz niedorajdo, no to od dziś noszę, w każdym razie na fotkach, ale wzorem mnichów głowę ogoliłem, choć długie włosy długo nosiłem. Co Hilary gwizdała myślał o moich martwych naturach z 1988 r, których cały zestaw ze sobą przydźwigałem? A to, że to są papierki od cukierków, i mówi: dość już, nie można stale siedzieć w jednym, można raz czy dwa, ale teraz trzeba iść i szukać dalej. Czy poprze mnie w związku artystów plastyków przyjmujących takich jak ja nieuków samouków, a tak, poprze, tak samo jak poprze mnie Janina Góral. No to może formularz wypełnimy, dogramy to, składamy i już składki na rzecz malarskiej emeryturki i związku składamy? O nie wszystko się zawaliło. Życie pokiełbasiło, zakochałem się na śmierć, wojsko się wściekło i dodało mi pół roku do dwóch i tak długich, Jaruzelski przetransponował mi się w telewizji z twarzy w czarnych okularach w czaszkę z oczodołami lorda Vadera będącego po ciemnej stronie mocy. Nic z tego, a co najlepsze i co najgorsze uznałem, że to jednak złe, gdy coś do niezbyt dobrego przynależy, od słowa przynależność np. do partii. Najpierw jest niby ok. potem be, a nawet bardzo beeeee. Owca z czasem mądrzeje i staje się baranem, upartym, no to jestem.
Zatem pracownia Michała Benyska, oczywiście też jest na strychu, no i niektóre obrazy to nawet są strychowo surrealistyczne, strachy jak przystało na strych, ale dobrze wysycane olejem, a co za tym idzie nie rozbite, a co za tym z kolei się snuje - precyzyjne, i mają to coś, coś, co dobre oleje czasem mają, to taka olejo-magia.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW