Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Dobry Żyd
dodano 26.03.2007
Ortodoksyjny Żyd rapujący w rytmie reggae czyli Matisyahu.
Źródła podają, że w wieku 19 lat Matthew Paul Miller doznał olśnienia pod wpływem rabina Lubavitch i zdecydował się na radykalizację swego nieuporządkowanego życia. Do tego czasu miał ze sobą spory problem. Nie odnajdował się w swoim rodzinnym domu, więc jego mury często opuszczał na czas dłuższy. Bratał się z hipisami. To tam spotkał się z muzyką reggae i zapuścił nawet dredy. W czasie swoich wędrówek zawitał też do Izraela. Tam poczuł silny kontakt z przodkami. Został Chasydem. Twarz przyozdobił sobie pejsami, a na głowę wcisnął charakterystyczny kapelusz. Koniec z bałaganem. Zaczął pielęgnować swoje życie według ścisłych żydowskich praw i nakazów. Nie odstąpił jednak od fascynacji muzyką reggae. Do tego, w okresie nieco późniejszym, doszło do bliskiego spotkania trzeciego stopnia z hip-hopem. Nasz bohater postanowił zostać muzykiem. Okazało się, że z jego talentem wokalnym może zostać beat-boxerem. Na końcu jeszcze należało wymienić szyld. Tak powstał Matisyahu.
Jego debiut płytowy został okazany światu w 2004 r. To była mała sensacja. Proszę sobie wyobrazić rapującego w rytm reggae ortodoksyjnego Żyda z pejsami i kapeluszem. Do uszu wielu taka kombinacja by nie przyszła. Konsternacja nie trwała długo. Matisyahu znów zaskoczył. Wyszedł naprzeciw zdziwieniu. Wydał płytę rejestrującą koncert nagrany w klubie Stubb`s. Taka jak ta płyta to zjawisko tyleż nieoczekiwane co niezwykłe. Miks kulturowy sięgnął tu zenitu. Nasz główny bohater, wyśpiewujący treści poszerzające wiedzę o historii narodu żydowskiego, jako tło wybrał sobie niesamowitą oprawę muzyczną. Tą ramę stanowi głównie reggae, hip-hop, miejscami ślady rocka, a nawet nutka jazzu spod znaku free. Kapitalnie zgrany zespół pozwala wokaliście na ekspresje i wyrzucanie z siebie nadmiaru emocji, które w końcu udzielają się słuchaczowi. Jest tu nawet miejsce na pokazanie jego umiejętności beat-boxowych, które przeradzają się w strumień muzyczny. Na koncertach jest w stanie nawet skoczyć w publiczność. Nie wiem, w którym momencie mnie ten rytm porwał. Nieoczekiwanie zacząłem podśpiewywać uduchowione teksty. Pierwsze odczucia jakie mi towarzyszyły były z natury hedonistyczne. Liczył się feeling, świetny flow i bujający rytm. Dopiero za następnymi razami przyszło pytanie: skąd ta energia? Otóż wynika ona z głębszej sprawy, a mianowicie wiary. Tak jak w przypadku Boba Marleya tak i tu mamy do czynienia z kimś nietuzinkowym. Tej płyty nie ma co przeliczać na sprzedane egzemplarze. To nie ta kategoria. Świetny koncert, który już wpisał się w kanon. Pozostaje jeszcze wspomnieć o kluczowych utworach. Na pewno są nimi: „Chop `Em Down” i „Warrior”, ale zdecydowanie na numer jeden wyrasta „King Without A Crown”, gdzie z reggae przechodzimy do rocka i z powrotem. Wulkan energii plus fontanna słów.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW