Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Wczasy i czasy PRL-u
dodano 21.06.2007
PRL wciąż obecny prawie 20 lat po swoim końcu.
Wczoraj razem z moja narzeczoną wrócilimy z wczasów nad morzem. Bałtyckim dla jasności, bo ostatnio zauważyłem, że nasze morze jest doceniane przez cudzoziemców głównie za sprawą plaż, a przez rodaków traktowane jest gorzej niż powiatowa sadzawka wyglądając jak po ataku miejscowych śpiewaków spod sklepu monopolowego po spożyciu napoju Wniebobiorącego Interpercepcyjnego Neuro Oczyszczenia. Ale niestety, im więcej fotelowych myślicieli ruszających się nie dalej niż do własnej piwnicy, tym gorzej, czego rezultatem są krążące takie właśnie opinie. Trzeba zobaczyć, żeby się wypowiadać. Co do wczasów, to nie wiem, czy powinno się jeszcze wakacyjne pobyty w innym miejscu niż własny dom określać tym mianem, ponieważ skutecznie walczy się na każdym kroku chociażby z samymi wspomnieniami o PRL-u. Także nazewnictwo ośrodków jest problemem. Ośrodek "wczasowy" to nie za bardzo wiadomo jaki, ale "wypoczynkowy" to już jest coś. Tam się wypoczywa, a termin "wczasowania" nie jest chyba zbyt dobrze rozpracowany.
W latach poprzednich jak i w tym roku, po wyjściu ze zdecydowanie kapitalistycznego ośrodka wczasowego (mam na myśli, że pochodzi z głeboko demokratycznych czasów i nie ma w nim cienia poprzedniego ustroju) i przechadzając się po uliczkach miejscowości, w której byłem, często zdarza mi się myśleć nad pewną kwestią związaną z czasami, kiedy to statusem kultu otaczano u nas ludzi z czerwonymi gwiazdami i jeszcze dwoma innymi narzędziami zdecydowanie mniej reprezentatywnymi niż gwiazda. Mianowicie chodzi mi o niekótre ośrodki wczasowe, które mimo 2006 roku na kalendarzowych kartach w dalszym ciągu są ikoną poprzedniego ustroju, lemoniadą z saturatorów i polo coktą płynącego.
Zadaję sobie nie po raz pierwszy pytanie, czy 17 lat to naprawdę za mało, by doprowadzić takowe obiekty do ładu, tak aby nie straszyły swoim wyglądem? Wiem jednak, że w Polsce jakiekolwiek zmiany ciężko się przeprowadza bez ogólnonardowego przewrotu, kilku strajków głodowych i spalenia ministerstwa, nie mówiąc już o tym, żeby było to zrobione szybko i sprawnie. Mniej więcej dwa tygodnie temu byłem świadkiem podania pewnej osobie ceny, jaką należy zapłacić za spędzenie jednej doby w domku (budowla przypominała domek tylko z kształtu, a środek wyglądał gorzej niż moja piwnica), którego lata świetności przypadają prawdopodobnie na przełom władzy Władysława Gomułki i Edwarda Gierka. Wspomniana cena to 200 zł. Po usłyszeniu tego stwierdziłem, że spędzenie doby w hotelu czasów kapitalizmu jest tańsze i to zdecydowanie. Wiem, wiem, że niektórzy lubią atmosfere bliskości z naturą i nie chcą mieszkać na podwyższeniu i klatce zwaną pierwszym piętrem i dlatego decydują się np. na wczasy w domku (bez znaczenia dla nich jest to, że wszystkie rozmowy będą słyszalne w namiocie rozbitym z jednej strony na ścianie wynajętego czworaka). Idąc tym tropem stwierdzam, że niecałe 200 metrów dalej, stały identyczne domki ale nowiutkie i także doba była tańsza. Mimo wszystko jeszcze bardziej od tego, dlaczego obowiązują tam takie a nie inne stawki, dziwi mnie to, że są na to chętni.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW