Co za ludzie, co za kraj?
dodano 11.07.2007
Przekoloryzowany, ironiczny, stereotypowy, ale niestety prawdziwy obraz naszego społeczeństwa.
Ostatnio obserwowałem wielu ludzi. W szkole, w tramwaju, w domu, na ulicy - po prostu wszędzie. Wcale nie jestem wścibski, robiłem to, bo niektóre zachowania mnie naprawdę zainteresowały. Na każdym kroku widziałem, jak dziwni bywają ludzie w moim kraju, moim mieście. I nie były to odosobnione przypadki, ale całe rzesze ludzi, którzy zachowywali się, jakby byli lepsi od innych, jakby świat należał tylko do nich. Byli to ludzie w różnym wieku, moi rówieśnicy, osoby w wieku moich rodziców, czy też dziadków, kobiety i mężczyźni. Po prostu wszystkie możliwe kombinacje. Po tym wstępie, który zapewne przynosi wszystkim Czytelnikom kilka pytań bez odpowiedzi, przejdę do konkretów.
Otóż ludzie, chyba szczególnie Polacy, bywają bardzo złośliwi i zawistni w stosunku do innych. Często uważamy się za naród lepszy od pozostałych, przeważnie też za wybitnych przedstawicieli tego narodu, jeśli spojrzeć z perspektywy pojedynczych osób. Ja przedstawię kilka argumentów, które udowadniają, że do ideału nam wiele brakuje. Będą to naprawdę proste przykłady, wprost z naszego (mojego) życia. Na przykład w drodze do szkoły i z powrotem… Przeważnie stojąc na przystanku autobusowym, wolę przeczekać „pierwszą falę” ludzi, którzy do niego wsiadają. Wtedy następuje bowiem szaleńcza walka o miejsca siedzące. Szczególnie dziwny jest widok niepozornej staruszki, poruszającej się o kulach, która taranuje dobrze zbudowanych mężczyzn w średnim wieku i rozpychając się łokciami wpada rozpędzona do autobusu, pełna satysfakcji, że nikt nie zajął ”jej miejsca”. W końcu ona jest lepsza niż ta kobieta, która naprawdę nie miała sił na „zdobycie” dobrego miejsca i znalazła się wewnątrz pojazdu na szarym końcu. Szkoda tylko, że ta kobieta będzie musiała się jeszcze męczyć do końca trasy, chyba że znajdzie się ktoś gotowy ustąpić jej miejsca (a znajduje się niestety coraz rzadziej). Kiedy już znajdę swoje miejsce w autobusie, zmuszony jestem słuchać narzekań połowy ludzi, którzy też się tam znaleźli. Ludzie narzekają na pracę, na polityków… to jeszcze rozumiem. Gorzej, gdy zaczynają narzekać na to, że jedzie z nimi zbyt wielu współpasażerów. Często pada stwierdzenie, że „Gdyby Ci gówniarze nie jeździli do szkoły, to byłby spokój”. Ja mógłbym się zniżyć do poziomu tych krytykantów i stwierdzić, że „Gdyby te zrzędy nie jeździły do roboty to miałbym luz”, ale ja jestem jeszcze normalny (a właściwie to jakiś inny;) i wcale się nie odzywam. Jednak cały czas „czuję” na sobie ich spojrzenia, patrzą, jakby chcieli mnie przy pierwszej lepszej okazji stamtąd wyrzucić. Dalej słyszę narzekania ludzi na „dzisiejszą młodzież”, mówią to tak, żebym na pewno usłyszał - oni też nie poznają mojego zdania na ich temat . I jeszcze dalej poznaję jak najgłośniej wyrażane problemy prywatne osób z drugiego końca pojazdu. Pewnie dzielą się swoimi problemami, bo myślą (???), że nikt oprócz nich problemów nie ma. Zaczynam się zastanawiać, kiedy trafię do psychologa (oby nie do psychiatry). Póki co jeszcze docieram do domu zdrowy fizycznie i psychicznie. Komunikację miejską zostawię już w spokoju, teraz rzucę okiem na przemieszczanie się po ulicach o własnych siłach - pieszo. Jakiś czas temu strasznie zdenerwowałem kilka osób, które usiłowały znaleźć się po przeciwnej stronie jezdni. Ja im tarasowałem drogę, w końcu, po co stać na czerwonym świetle, kiedy nic nie jedzie? Co gorsza, ci ludzie mogli mieć rację, bo kolejnego dnia o mało co nie skończyłem pod kołami rozpędzonej ciężarówki, przechodząc na zielonym. Innym razem przechodziłem również na zielonym i mogłem zostać rozjechany przez radiowóz (nie, nie jechał na sygnale). Siedzący wewnątrz pojazdu „stróż prawa” wykonał jeszcze w moim kierunku pewien gest (myślę, że każdy domyśla się jaki) i pojechał w siną dal zostawiając za sobą tylko kłęby dymu. W końcu światła są dla frajerów. Chyba naprawdę nie pasuję do społeczeństwa... Jeszcze innym razem pewien mężczyzna „w stanie wskazującym na wcześniejsze spożycie alkoholu” rzucił w mym kierunku, że „za jego czasów młodzież nie była taka jak teraz”. Ciekawe, co miał na myśli, bo ja tylko przechodziłem obok. Mogłem go zapytać, ale ruszył chwiejnym krokiem i zniknął w czeluściach sklepu monopolowego. Widocznie miał tam coś pilnego do załatwienia. Pisząc o sklepie należy wspomnieć o zachowaniu pewnych „trudnych klientów”. Taki człowiek w każdym sklepie potrafi dojść do wniosku, że tam nic nie ma, a jeżeli jest, to ceny są chyba urwane z choinki. Oczywiście jego obowiązkiem jest poinformować o tym personel sklepu- przeważnie w jak najbardziej głośny i wulgarny sposób. Powiedzcie sami-dlaczego markowy, szwajcarski zegarek kosztuje „górę pieniędzy”, skoro Chińczycy sprzedają „podobny” za kilkanaście złotych? Dlaczego najnowsza limuzyna jest droższa od starego ”Malucha” i nie można jej kupić w kolorze „sinokoperkowym”? Oczywiście winę za taki stan rzeczy ponosi personel sklepu. To nie politycy i pracodawcy, którzy nie potrafią zapewnić ludziom godnych zarobków, to nie właściciele sklepów, którzy sztucznie zawyżają ceny-to właśnie ci chciwi, pazerni i pozbawieni uczuć kasjerzy zgotowali nam taki los. Szkoda tylko, że jedynym wynikiem takich dyskusji są wydłużające się kolejki. Wiem, że to brzmi strasznie ironicznie, ale właśnie takie ma być. Nie potrafiłbym opisać pewnych zachowań w sposób poważny, bez żartobliwych określeń, czy porównań.
wróc do artykułów