Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Kolos na glinianych nogach. Recenzja filmu "Aż poleje się krew"
dodano 26.03.2008
Na kinowych ekranach wciąż można obejrzeć najnowszy film Paula Thomasa Andersona Aż poleje się krew. Bez wątpienia warto się wybrać na ten odważny, oryginalny i kontrowersyjny projekt, choćby dlatego, aby wyrobić sobie własne zdanie.
W najnowszym filmie Paula Thomasa Andersona chęć zysku zmienia się w chciwość, dobre intencje w fanatyczne wypaczenia, a instynkt przetrwania w pęd ku samozagładzie.
Zanim poleje się krew, wytryśnie ropa. Paul Thomas Anderson, czego dowiódł choćby realizując Boogie Nights (1997), wielowątkowy film o branży porno, jest twórcą odważnym i bezkompromisowym. Z tego powodu nie dziwi 15-minutowa początkowa sekwencja, nietypowa jak na dzisiejsze standardy, w której reżyser obywa się bez dialogów. Poznajemy w niej najważniejsze cechy charakteru głównego bohatera. Postać Daniela Plainviewa (Daniel Day-Lewis), nieustępliwego i konsekwentnego nafciarza będzie nam towarzyszyć już przez cały film. Z dopracowanych i wycyzelowanych kadrów zniknie ledwie na krótkie momenty. Pozostanie symbolem ludzkiej chciwości, ale też ciemnych stron potęgi gospodarczej U.S.A. W czasie przedstawionych wydarzeń (akcja rozpoczyna się w roku 1898) dopiero się ona rozwija, nabiera prędkości. Wymowny jest moment zakupu przez Plainviewa ziem, na których według Eli’ego Sunday’a (Paul Dano) znajdują się złoża nafty. On sam, dojrzewający chłopiec wraz z rodziną, nie może z tym faktem wiele zrobić. Jedyną sposobnością pozostaje sprzedanie roponośnych hektarów komuś, kto wie jak je zagospodarować. W zajmującej scenie transakcji postać Plainviewa staje się bogatsza o kolejne cechy - wizjonerstwo i bezwzględność. Podświadomie czujemy, że krew poleje się nieuchronnie. I to już niedługo.
Oceniając Aż poleje się krew (2007) nie sposób porzucić kontekstu wcześniejszych dokonań Andersona. W jednym z wywiadów reżyser powiedział, że prawdopodobnie nie zrealizuje już lepszego filmu od Magnolii (1999). Kokieteria? Być może, ale nagrodzony za reżyserię w Berlinie najnowszy obraz Andersona zdaje się to potwierdzać. Zbyt wiele tu broniących się samodzielnie, autonomizujących się elementów, żeby wymienić tylko muzykę, zdjęcia i nagrodzoną Oscarem kreację Daniela Day-Lewisa. Za ścieżkę dźwiękową odpowiedzialny był muzyk Radiohead Jonny Greenwood. Dobywające się z głośników psychodeliczne piski dopełniają obraz ledwie w jednej sekwencji - najlepszym w całym filmie momencie, gdzie wytryskująca na wiele metrów ropa zaczyna płonąć. Przez resztę filmu odrywa się od całości, jakby niespodziewanie „wymknęła” się reżyserowi spod kontroli. Podobnie jest ze zdjęciami Roberta Elswita. Operator ten sprawdził się zarówno podczas kręcenia produkcji wysokobudżetowych (Jutro nie umiera nigdy [1997]), jak i kameralnych (Good Night and Good Luck [2005] czy Michael Clayton [2007]). Zwłaszcza w przypadku dwóch ostatnich pozycji wyraźnie ukazała się osobowość Elswita. Potrafi on mianowicie samymi tylko zdjęciami wpłynąć na formę i klimat filmu. W przypadku Good night… były to zadymione pomieszczenia telewizyjnej redakcji, w Michaelu… sterylne pokoje i korytarze prawniczej korporacji. W Aż poleje się krew pięknie sfilmowane plenery pustynnej Kalifornii, często symboliczne i wielowymiarowe, nie dopełniają opowieści, nie popychają jej naprzód, lecz przesadnie skupiają na sobie uwagę. Dziwi to tym bardziej, że Elswit jest stałym współpracownikiem Andersona.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW