Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
A po co im wszystkim studia?
dodano 22.07.2008
Uważam, że studia nie powinny być ogólnie dostępne. Dlaczego? Bo obecna sytuacja prowadzi do absurdu.
Studia?
Dziś droga edukacji wygląda następująco: podstawówka, gimnazjum, szkoła średnia. Większość osób idzie także potem na studia - wybierając je, czy to ze względu na zamiłowanie, czy ze względu na przyszłość zawodu (np. duża ilość pieniędzy w przyszłej pracy). Jednak można znaleźć także gro osób, które idą na studia tylko i wyłącznie dla papierka. Efekt? Podczas gdy w latach 90-tych ilość studentów była jeszcze niewielka, tak obecnie praktycznie każdy robi studia. Czy to państwowe (trudniej się dostać, czasem wymagają łapówek - np. najbardziej skorumpowane kierunki - prawo i administracja, psychologia), czy też prywatne (tu opłata jest usankcjonowana prawnie - po prostu opłacamy wpisowe, czesne, egzaminy poprawkowe itp.). W efekcie mamy - teoretycznie - masę młodych Polaków, świetnie wykształconych i super radzących sobie w życiu (ponieważ trzeba sobie te studia opłacić).
Co to znaczy dla rodzica?
Dla rodzica sprawa jest bardzo skomplikowana. Dajmy na to, dziecko mówi: "tato, chcę studiować w Gdańsku, jakieś 100 km od nas". Ojciec uradowany, że dziecko zapragnęło studiować (wszak on sam studiów nigdy nie rozpoczął), wysyła dzieciaka na studia - załóżmy państwowe - do Gdańska. Opłacić musi mu więc mieszkanie (akademik), dać pieniądze na życie (jedzenie, pranie, itp.) oraz przeznaczyć kolejną część swojego zarobku na podręczniki i ksera. W efekcie przeciętny ojciec, który zarabia ok. 2150 zł netto musi wydać ok 1300 zł na dziecko, które pragnie studiować. Innym rozwiązaniem są kredyty studenckie, które na pewno pomagają żyć podczas studiów, jednak już po wcale tak fajnie nie wyglądają - trzeba je bowiem (jak każdy kredyt, choć na preferencyjnych warunkach) spłacić.
Co to znaczy dla pracodawcy?
Dla pracodawcy rzesza osób po studiach to nie lada problem. Mamy bowiem gro osób z dyplomem - trudno się czasem połapać, która uczelnia co sobą reprezentuje, nieraz uczelnie prywatne uczą lepiej niż uczelnie państwowe. Pracodawca nie ma czasu na szukanie dziur w wykształceniu przyszłego pracownika, nie ma też czasu na odbycie 1000 rozmów kwalifikacyjnych z zainteresowanymi kandydatami. Dlatego też zakres potencjalnych pracowników automatycznie się zawęża. Chce u mnie pracować? No to musi mieć co najmniej dwa fakultety. Chce zostać kimś więcej? No to trzepnę mu ze trzy języki. I fru - z 1000 kandydatów zostaje garstka na rozmowę, na którą pracodawca ma czas. Właściciel dużego hotelu powiedział mi kiedyś ze śmiechem: "Teraz, żeby nie musieć rozmawiać z masą kandydatów, zamieszczam w ofercie pracy informację, że sprzątaczka musi biegle władać dwoma językami i mieć co najmniej jeden zrobiony fakultet. To przecież absurd! Ja nawet nie mam wyższego wykształcenia!"
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW