Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Wspomnienia z podróży
dodano 17.01.2008
Już od kilku kwadransów brnąłem w śniegu dźwigając ciężki plecak. Spieszyłem się, choć nie byłem pewien, czy już jestem spóźniony, czy może czekają mnie jeszcze godziny oczekiwania. Tak… tutaj czas biegnie zupełnie innym torem.
Przemykałem ciemnymi uliczkami co chwila oglądając się za siebie, bo i okolica do najbezpieczniejszych nie należała. Ciemna sylwetka, która wyłoniła się zza rogu mogła okazać się czyhającym na wypchane portfele przyjezdnych bandytą. Przyspieszyłem kroku, a mijając go czułem, jak krew pulsuje mi w żyłach. Tubylec spojrzał na mnie swymi ciemnymi oczami. Minął mnie.
Po chwili wypadłem na jasno oświetloną szosę, którą podążał nieprzerwany sznur pojazdów. Sygnalizacja świetlna nie działała, co wcale nie dziwiło przechodniów. Korzystając z chwilowego zastoju spowodowanego przejazdem konnej bryczki wiozącej złom, przemknąłem na drugą stronę, by po chwili znaleźć się na dworcu autobusowym. Chociaż dworzec to za dużo powiedziane. Blaszany barak, przeciekająca wiata i kiosk, w którym sprzedawano chyba tylko tanie pisemka pornograficzne – oto, co ukazało się moim oczom. Kupno biletu na szczęście okazało się zabiegiem bezproblemowym. Schody dopiero się zaczynały.
Stanąłem przy odpowiednim stanowisku, które reprezentował sklecony ze starej felgi i kawałka rury z przyczepionym numerkiem znak. Po tabliczce z rozkładem jazdy pozostały resztki. Wokół mnie tłum współpasażerów z wszelakiej maści tobołkami, walizami, torbami i paczkami. Mało kto się odzywał – mróz coraz bardziej dawał się we znaki. I choć był kwadrans po planowanym odjeździe, autobus nie nadjeżdżał. Kiedy minęła kolejna godzina, z tłumu począł dobywać się nerwowy pomruk. Jakby dla uspokojenia podróżnych, zainstalowany na wielkim, drewnianym słupie megafon wypluł z siebie potok słów, z którego z najwyższym trudem skonstatowałem, że czekamy na przyjazd autobusu z poprzedniej trasy. No to czekamy…
Kiedy nie czułem już kończyn a nerwowe pomrukiwanie zamieniło się w groźby pod adresem kierowcy, na horyzoncie pojawił się autobus. Paradoksalnie dopiero teraz nerwowość tłumu sięgnęła zenitu. Po chwilowej zawierusze ruch masy ludzkiej przybrał bardziej zorganizowaną formę i falami pierwsi szczęśliwcy dobili do nieziemsko brudnej burty pojazdu. Sęk w tym, że kierowca zatrzymał się na wprost ogromnej kałuży, którą wszyscy zdążyli już rozdeptać i skleconego ze starej beczki śmietnika. Po kilku salwach okrzyków szofer skapitulował i podjechał kilka metrów dalej. Choć początkowo drzwi stawiały opór, jakiś krzepki tubylec z trzaskiem je wyłamał i masa wtłoczyła się do wnętrza wozu.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW