Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
O wykazywaniu się, acz z zachowaniem „złotego środka”
dodano 07.03.2009
Wczoraj rano mąż mój, zaspany i nieprzytomny niczym niedźwiadek w styczniu, wychylił się z łazienki, by okazać się w całej krasie w pięknej kanarkowej bluzce nabytej przeze mnie na wyprzedaży w pewnym markowym sklepie kilka lat temu...
Ten krotochwilny przykład porannych przygód mojego małżonka z wychodzeniem z domu (bo bywają inne, równie ciekawe) stał się przyczynkiem do refleksji w temacie zapracowania zawodowego, gdyż ze zmęczenia właśnie biorą się tego typu historie. Którędy powinna przebiegać granica pomiędzy wykazywaniem się w pracy, a życiem prywatnym? Jak daleko może posunąć się pracodawca/ firma/ korporacja, w odbieraniu człowiekowi jego czasu pozazawodowego?
W firmie mojego męża nie ma przecież przymusu... W drzwiach wyjściowych nie stoi żaden napakowany portier - cerber z kijem bejsbolowym i śmiercią w oczach, nie ma nawet nikogo, kto by ten czas spędzony po godzinach pracy skrupulatnie liczył... A jednak większość z osób wykonujących podobne do J. zadania, siedzi po godzinach.
Kiedy w zeszłym tygodniu średnia godzinowa powrotów mojego ślubnego z pracy zbliżyła się do 21-22.00, powiedziałam DOŚĆ. Oczywiście sytuacje takie zawsze są „przejściowe, wynikają z jakichś obiektywnych spiętrzeń i okresowych problemów”, ewentualnie czyjejś nieudolności, etc. Tylko co z tego? Spiętrzenia trudności w firmie męża pojawiają się dość często, więc trudno mi założyć, że nagle znikną zupełnie. Osobiście sądzę, że jeśli człowiek zostaje w pracy do 21.30 przez wiele dni z rzędu, nie jest to nic innego, jak brak umiejętności odpowiedniego zorganizowania zadań przez jego bezpośredniego szefa, bądź złe zarządzanie w firmie. I nawet jeśli firma jest sporym organizmem, taką quasi - korporacją, to uważam, że nie można godzić się na takie dictum. Trzeba walczyć o swoje prawa, w tym prawo do wypoczynku, odprężenia, przebywania w środowisku rodzinnym. To co robi się o 21.00, można chyba wykonać następnego dnia rano?
Znam przypadki osób, pracujących za spore pieniądze w tworach korporacyjnych (np. prawniczych), które po wyciśnięciu z nich wszystkich soków życiowych, nadawały się już tylko do leczenia psychiatrycznego. Zapyta ktoś - to po co w takim razie ludzie ci siedzą w takich firmach - i słusznie zapyta. Siedzą, bo świetnie zarabiają, bo taka praca może wciągać, dawać satysfakcję, stanowić wyzwanie, czasem jest niezłym sposobem na dowartościowanie się, czy nawet wywyższenie ponad innych (co niektórych mocno kręci). Trzeba jednak pamiętać o tym, że robota taka może jednocześnie oznaczać ślepy zaułek, z którego czasem nie ma wyjścia. Po jakimś czasie bowiem trudno zrezygnować z bardzo dobrych zarobków, ani też "nie wypada" przestać się wykazywać, czyli siedzieć w robocie po godzinach... Błędne koło...
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW