Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Błąd, zaniedbanie czy przypadek - jak umarł mój mąż?
dodano 20.08.2007
Powodem śmierci mojego męża było zaduszenie się - lekarze nie zaintubowali go na czas. Popełnili błąd i nie ponieśli za to żadnej odpowiedzialności - sąd umorzył sprawę.
W dniu 13 lutego br. ok. godz. 12.00 zgłosiliśmy się z mężem do lekarza pierwszego kontaktu Moniki J. w Przychodni Kolejowej w Dęblinie. Mój mąż uskarżał się na ból gardła i duszności, miał temperaturę ok. 39 ˚C i wysokie ciśnienie (220/110 mmHg). Po przebadaniu lekarka podjęła decyzję o skierowaniu męża do Szpitala Wojskowego w Dęblinie z zaznaczeniem „cito” do poradni laryngologicznej. Z przychodni do szpitala udaliśmy się natychmiast (ok. 7 min.) własnym samochodem. Do izby przyjęć wezwano lekarza Małgorzatę G., która zleciła pilną konsultację laryngologiczną. Mąż został przewieziony już na wózku na trzecie piętro na oddział laryngologiczny ze względu na olbrzymie trudności w oddychaniu i problemy z wypowiadaniem się. Po zbadaniu lekarz wystawił skierowanie na przewiezienie męża do szpitala w Puławach odległego o ok. 30 km od Dęblina. Nie zdecydował się na pomoc natychmiastową, która jeszcze wtedy dałaby mojemu mężowi szansę na przeżycie. Doktor Maciej K. kończył już dyżur i nie miał czasu.
Mój cierpiący mąż czekał na izbie przyjęć na karetkę i lekarza, który zdecydowałby się jechać do Puław. Objawy duszności narastały, czas uciekał. Nie byłam świadoma tego, co dzieje się z mężem. Zaniepokojona długim oczekiwaniem na karetkę, zaproponowałam jazdę do Puław własnym samochodem. Lekarz Krzysztof O. z izby przyjęć po spojrzeniu na męża ostrzegł mnie, że wioząc go prywatnym samochodem, biorę na siebie odpowiedzialność. Nie zdawałam sobie nadal sprawy z powagi stanu zdrowia męża, więc czekaliśmy dalej. W międzyczasie wezwano lekarza kardiologa Andrzeja K. i zrobiono EKG w pozycji siedzącej.
W końcu zjawiła się stara zwykła karetka (marki Polonez Truck), niewyposażona w aparaturę do ratowania życia. Tym razem z kierowcą karetki dalej czekałam na lekarza. Jedna z pielęgniarek telefonowała szukając lekarza, który pojedzie z mężem. Bez rezultatu. Kazano nam nadal czekać. Po chwili przyszedł lekarz Krzysztof O. z pytaniem: dlaczego jeszcze nie jedziemy? Tym razem on zaczął dzwonić. Dalej bez efektu.
Zdenerwowany całą sytuacją kierowca karetki udał się ze skierowaniem do dyrektora szpitala. Po dalszym bezowocnym oczekiwaniu lekarz Krzysztof O. stwierdził, że „wszyscy boją się pacjenta” i sam z nim pojedzie. Mąż o własnych siłach, bez opieki, zszedł z wysokich schodów. Nie mogłam z nim jechać. Doktor wyaśnił, że mąż musi jechać na siedząco, a więc nie ma miejsca w karetce. Mąż siadł z tyłu, a doktor Krzysztof O. odpalił papierosa. Kierowca czekał w uruchomionym samochodzie dłuższą chwilę, mąż nadal siedział, doktor po kilku zaciągnięciach wsiadł do karetki, którą wyjechali w kierunku Puław. Od momentu podjęcia decyzji o przewiezieniu męża do innego szpitala do wyjazdu karetki minęło ok. 1 godziny.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW