Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Kuchenna multikulturowość
dodano 16.03.2007
Siedząc w gronie zaprzyjaźnionych dziennikarzy, w zacisznym lokalu nasączonym dyskretnym jazzem toczyłem luźne rozmowy. O tym i o tamtym, czasami też o śmamtym. W pewnej chwili jeden ze znajomych zwierzył się nam, że marzy mu się Polska multikulturowa.
Taka Polska, gdzie różne kultury funkcjonują ze sobą w pełnej symbiozie. W pierwszej chwili zrobiło mi się słabo, gdyż stanął mi przed oczami obraz tej symbiozy, w osobach kibiców Arki Gdynia i Lechii Gdańsk. Do dziś mam w pamięci wydarzenia sprzed dziesięciu lat, kiedy byłem zmuszony wyskoczyć ze składu pociągu SKM, gdzieś między Zaspą a Przymorzem. O ile wtedy udało mi się uratować własną skórę przed namacalnymi efektami współistnienia „kultur”, o tyle teraz potraktowałem multikulturowość w szerszym kontekście. Marzenia kolegi „po piórze” są równie nierealne, jak zawieszenie broni między przywołanymi przeze mnie wyżej „entuzjastami” piłkarskich drużyn. Wszak nawet w tak uwielbianych przez nas Stanach Zjednoczonych, w Nowym Jorku, czy Chicago mamy dzielnice polskie, włoskie czy też chińskie. Śmiała koncepcja multikulturowości – jakby żywcem wyjęta z Internetu, gdzie jak powszechnie wiadomo – wszystko jest multi, dla Kraju Nadwiślańskiego nie jest koncepcją dobrą. Po pierwsze dlatego, że nasze społeczeństwo nie jest szerzej zainteresowane żadną z form kultury, ze względu na absorbującą walkę o przetrwanie, a po drugie owo społeczeństwo ma poważne problemy z własną tożsamością.
Nad tożsamością, w trosce o swoich rodaków, kilka lat temu pochylał się Vaclav Havel – prezydent Republiki Czeskiej, na łamach Project Syndicate: Kto zaśmieca język i rozmowę wyświechtanymi frazesami, koślawą składnią i wyuczonymi na pamięć wyrażeniami powtarzanymi bezmyślnie przez piszących i mówiących w danym języku? Kto jest odpowiedzialny za pustosłowie reklam widocznych na każdym rogu i w telewizorze, reklam, które są właściwie wszędzie i bez których niedługo nie będziemy w stanie powiedzieć, która jest godzina? Czyż ten gwałt na języku nie jest jednocześnie gwałtem na naszej tożsamości? I któż go popełnia, jeśli nie my sami mówiąc byle jak i byle co?
Powtarzam więc: jeśli tożsamość jakiejś nacji jest w niebezpieczeństwie, wina za to leży głównie po stronie tej społeczności, zagrożenie bierze się z jej własnego wyboru, często dokonywanego przy urnie wyborczej, a także z jej zaniedbań i nieudolności.
Idąc dalej za Vaclavem Havlem znowuż na pamięć przywołuję obrazy tych wszystkich „czasowstrzymywaczy”, „wielkich wyprz”, „sposobów na głoda”, leków na wzdęcia, zaparcia, biegunki, niewydolności wątroby po jakimś grillowaniu, hamburgerów, spodni z krokiem w kolanach i temu podobnych. W sferze języka: ziomy, lajty, cool, dżezi - zapożyczenia i kalki z języka angielskiego. Wreszcie nasze antypatie do sąsiadów ze wchodu – za to że są ruskimi, z zachodu – za to że mają nas za pijaków i złodziei, wreszcie do tych z południa – za to, że w dziedzinie gospodarki są od nas lepsi.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW