Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Mandarynkowa opowieść
dodano 30.07.2007
Wszyscy, którzy wybrali się na południe Hiszpanii zimą, a może i ci, którzy się nie wybrali, wiedzą, że tam nie ma zimy. No, przynajmniej nie ma tego, co dla nas jest zimą, bo dla nich zimą jest to, co u nas bardzo często jest latem.
W ogrodach, choć były niewielkie, panował względny spokój, a ponieważ były tam ławki, w dużej mierze niezajęte, było gdzie rozłożyć mokre ubrania, zwłaszcza, że wkradające się pomiędzy liśćmi palm promienie słoneczne budziły we mnie ostrożne nadzieje na ich osuszenie. Proces osuszania czegokolwiek, jak wiadomo, nie jest procesem błyskawicznym i z tegoż powodu otworzyła się perspektywa spędzenia dłuższego czasu na ławce w towarzystwie suszących się ubrań w otoczeniu drzewek mandarynkowych i palm. No więc patrzyłem, patrzyłem na meczet, patrzyłem na drzewa, patrzyłem na ludzi. Ludzi było dużo, trójka siedziała na fontannie, która akurat nie działała. Jakiś gość, Europejczyk, z erotyczną wręcz pasją zagłaskiwał swoją sukę rozmawiając przy tym z dwoma miejscowymi. Pewnie Francuz, Francuzi czują się tam jak u siebie. Musiał tam mieszkać bo chyba nie wybrał by się na urlop z psem, chociaż kto wie. Były dwie dziewczyny w chustach na głowie, które rozmawiały z bardzo straszą panią, też z Europy. Byłem głodny, głodny niewątpliwie. Po całym dniu oczyszczającego duchowo głodowania w górach zjadłem po powrocie tylko omleta z kawałkiem chleba. Dlatego też był to dobry moment by wyciągnąć teraz z kieszeni plecaka owoce podarowane mi wcześniej przez chłopca, który dostrzegł moją desperację na ulicach mediny, gdy nie mogłem wydostać się labiryntu wąskich uliczek nie mówiąc o znalezieniu bankomatu. Jedząc owoce dostrzegłem dobre strony tego, iż znalazłem się w kraju, w którym każdy obdarzony jest szczególną, empatyczną zdolnością do wysondowania problemu drugiej osoby w nadziei na zyskanie w ten sposób paru groszy lub raczej dirhamów. Natrętność, która nie pozwala spokojnie stać, siedzieć, oglądać towarów w sklepach i na targach bez bycia rozszarpanym, czasami jednak okazuje się być ratunkiem. Owoce się skończyły, ja byłem ciągle głodny.
Wtedy przyszedł wreszcie ten moment. Z pewną nieśmiałością, nie chcąc zostać zauważonym przez zbyt dużą rzeszę osób, podszedłem do drzewka mandarynkowego. Stanąłem pod nim tak, że pomarańczowe kule rozbłysły nade mną jak gwiazdy na bezchmurnym niebie. Pomimo pozornie łatwej dostępności upragnionego przeze mnie owocu, musiałem podskoczyć by go zerwać. Zadowolony z łupu, wróciłem na ławkę by w wygodnej pozycji rozkoszować się jego konsumpcją. Z wolna jąłem obierać owoc. Jego gruba skórka zwiastowała dobry smak. Wszyscy wszakże jesteśmy przyzwyczajeni do podobnego związku grubości skórki ze smakiem miąższu znajdującego się pod skórką. Jeszcze bardziej pobudził moją fantazję smakową fakt, iż mandarynka była niezwykle soczysta. W końcu moje oblane gęstym sokiem palce uniosły przygotowany do spożycia owoc ku ustom, które miały go ostatecznie pochłonąć. Jak się jednak za chwilę okazało, pochłoniecie to było tylko częściowe. Na zjedzenie owocu w całości nie pozwolił mi jego tragiczny smak. W ustach moich eksplodowała przejmująca zmysły gorycz, która nie tylko wykręcała twarz w dziwnym grymasie lecz również paliła w gardło. Nieszczęśnikowi, który spróbował owocu pozostało jeszcze wypluwanie olbrzymiej ilości ogromnych pestek, z których w dużym stopniu tenże owoc się składał. Każda spadająca na kamienny trotuar pestka była jak młot, który uderzał w czaszkę rozbijając moje wyobrażenie. Poznałem prawdę, byłem teraz bogatszy o nią i bogatszy o tę gorycz w ustach, którą musiałem pospiesznie wypłukać napojem.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW