Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Dziesięć dni z życia Iwana Waletowicza
dodano 26.12.2007
Przez dziesięć dni udało mi się omijać prawo. Niczym skrytobójca dostałem się do środka, by schronić się przed zimnem. Mało tego, spałem w czystej pościeli i codziennie brałem gorącą kąpiel.
Waletowanie było, jest i będzie najtańszym i najlepszym sposobem przezimowania na uczelni, na dodatek w miłym towarzystwie. Jedynym problemem jest to, że człowiek czasami czuje się jak wystraszona mysz, przemykająca w cieniu murów, jak prześladowany ukrywający się przed siepaczami w starej szopie. Od razu przypominają się sceny z filmów wojennych i szpiegowskich - pomoc znajomej (lokatorki), synchronizacja zegarków, techniki kamuflażu i sposoby odwrócenia uwagi przeciwnika, zapewnienie prowiantu, w końcu bezpieczny odwrót.
W moim przypadku było to o tyle skomplikowane, że, jak mawia moja znajoma: „na studenta to ty na pewno nie wyglądasz”. Na schowanie się za jej plecami również nie mogłem liczyć, jako że jest to osoba raczej filigranowa. Zaś na straży, oprócz cerbera z portierni, stały podwójne drzwi otwierane kartą magnetyczną. Plan wymagał z jednej strony sporej wyobraźni, z drugiej – zegarmistrzowskiej precyzji w dograniu szczegółów.
Najprościej było dostać się do wewnątrz podczas transmisji skoków narciarskich. W końcu pani na portierni też człowiek i, jak cały naród, wlepia maślany wzrok w Małysza Adama. Blondynka z drugiej zmiany dodatkowo pasjami śledziła wszelkie możliwe telenowele, tak więc ze spaceru czy zakupów należało wracać zgodnie z rozkładem programu telewizyjnego. Kiedy z telewizora wiało nudą, trzeba było stosować plan B, czyli zwykłą ludzką rozmowę. Dzięki tej metodzie moja przyjaciółka poznała wszystkie szczegóły dotyczące przysługujących na pokój środków chemicznych, żarówek i tym podobnych uczelnianych gratisów. Dobór tematów był niezwykle istotny, jako że np. nadmierna życzliwość i rozmowa o pogodzie czy perypetiach Marcysi ze Złotopolic mogły wzbudzić u sumiennej pracownicy uzasadnione podejrzenia, że „coś tu nie gra”.
Przyłapany na gorącym uczynku zostałem zaledwie raz. Za karę zatrzymano mi na czas pobytu dowód osobisty, oschle informując, że „akademik to nie jakiś hotel, żebym tak sobie właził”. To akurat dało się zauważyć. Przecież w hotelu, nawet podrzędnym, sprzątaczka nie wyrzuca gości z łazienki w trakcie porannych ablucji ani nie zastawia szczotką wejścia do kuchni.
Dowód odebrałem pod koniec zmiany, po czym wszystko wróciło do normy. Z czasem coś się jednak zmieniło. Podejrzany wzrok przy wejściu nie łączył się już ze słownym atakiem czy konfiskatą dokumentów. Strażniczki bramy jakby przyzwyczaiły się do mojej obecności, a ja poczułem się jak pełnoprawny rezydent (choć nie miałem na tyle odwagi, aby poprosić o przysługującą mi żarówkę do nocnej lampki). Po czasie okazało się, że nie taki portier straszny jak go malują. Potrafi nawet przymknąć oko na przypadki drobnego mijania się z prawem.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW