Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
"Arbeit macht frei" oraz "Kradzież czyni więźniem"
dodano 04.01.2010
Kto myślał, że skradziony napis był oryginalny?
Chętni (kolekcjonerzy, może światowe muzea) mogliby zamawiać w Muzeum kopie napisu z kolejnymi numerami i z certyfikatami, co generowałoby nie wydatki, jak obecnie, ale choć symboliczne dochody przeznaczane na konserwację Muzeum. Należałoby jednak rozstrzygnąć, czy nabywca może taki symbol postawić w ogrodzie; zapewne należałoby opracować regulamin, który powinien być przestrzegany przez właściciela pod groźbą zwrotu eksponatu. Muzeum oraz kolekcje są coraz starsze, zatem coraz droższe w utrzymaniu. Może powołać międzynarodową komisję (Polska, Izrael, Niemcy), która opiekowałaby się tym miejscem z godnością i byłaby wzorem współpracy pomiędzy narodami?
Nic dziwnego, że strażnicy nie od razu zauważyli braku konstrukcji, bowiem rzeczy oczywiste są najtrudniejsze do dostrzeżenia. Komu przyszłoby do głowy, aby przez półwiecze sprawdzać co kilkanaście minut, czy napis ciągle jest na swoim miejscu... Teraz to całkiem inna sprawa - teraz wszyscy będą wypatrywać głównie napisu, zaniedbując innych ważnych elementów Muzeum... A wystarczyło skierować jedną kamerę na główną bramę z owym ironiczno-zbrodniczym hasłem (znanym zresztą już ok. stu lat przed Holokaustem). Mało tego - można było metalowy napis podłączyć do systemu sygnalizacji i gdyby ktoś przerwał obwód demontując metalowy napis, automatycznie wszcząłby się alarm! Ile taki system może kosztować? Kilkaset złotych? A mamy milionowe straty!
Akurat spadł wielki (jak na nasze warunki) śnieg, ochroniarze zapewne musieli się ogrzać swoimi sposobami i złodzieje mogli urządzać sobie do woli lustracje rzeczonej bramy. Po stwierdzeniu, że nie można po prostu zdjąć napisu, udali się do sklepu po narzędzia, powrócili i zdemontowali przedmiot swego pożądania. Każdy mógł długość konstrukcji ustalić choćby krokami, mierząc nimi bramę, ale nie nasi złodziejscy artyści - samochód był zbyt krótki, pocięli napis na trzy elementy i upchali go w aucie... Proste jak dwie rury dostarczone 70 lat temu do Auschwitz-Birkenau, które polscy więźniowie wygięli w obozowym warsztacie.
Gdyby wydarzenie to nie było aż tak poważne, to można by sądzić, że jest to jeden z ciekawszych fragmentów skandynawskiego (konkretnie duńskiego) filmu "Gang Olsena"... Zresztą Skandynawi* (jednak Szwedzi, nie Duni*) podobno maczali w tym swe palce.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW