Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Kordian
dodano 05.02.2007
Po informacjach i zapowiedziach dotyczących inscenizacji „Kordiana” Juliusza Słowackiego, można było spodziewać się rewelacji. Spektakl w reżyserii Janusza Wiśniewskiego miał być „nowoczesną adaptacją ze śmiałymi rozwiązaniami scenicznymi i intelektualnymi” (http://www.slowacki.krakow.pl/). Rzeczywiście – do tego stopnia, że momentami trudno rozpoznać w nim jeden z najważniejszych polskich dramatów romantycznych.
Ofiarą cięć w domyślnym scenariuszu padł także Grzegorz, stary sługa Kordiana. Nie ma audiencji u papieża, a gdyby nie fakt, że monolog na szczycie Mont Blanc jest bardzo dokładnie omawiany na lekcjach polskiego, pewnie nie zorientowalibyśmy się, że został w ogóle wykorzystany. Funkcje kilku postaci przejął Szatan (Feliks Szajnert). W końcu zrezygnowano z formy otwartej dramatu – Kordian Wiśniewskiego umiera w szpitalu wariatów. Na końcu pojawia się starsza pani (Halina Gryglaszewska – wbrew podejrzeniom większości z nas Laura, nie matka poety-autora sztuki), która czyta „Testament mój” Słowackiego. Wykorzystanie tego wiersza nadaje sztuce szczególny rys biograficzny, niekoniecznie zamierzony przez autora.
Pewnym utrudnieniem jest też fakt, iż w adaptacji Wiśniewskiego wiele wątków przeplata się ze sobą. Reżyser zrezygnował z kilku dłuższych scen na rzecz kilkudziesięciu (!) krótkich. Zabieg ten podkreśla dynamikę inscenizacji, wprowadza jednak chaos. No i brawa dla choreografa (Jerzy Wesołowski) – mimo pozornego bałaganu, aktorzy poruszają się po scenie bardzo sprawnie.
Mieszane uczucia mam również odnośnie aktorów. Z wiadomych względów, część ról przypadła młodym, niedoświadczonym artystom. I to niedoświadczenie, niestety, widać – zwłaszcza w zestawieniu z grą starszych kolegów. O ile więc, gdy na scenie królowali Mielczarek i Cieślak, na sali dało się słyszeć przyciszone rozmowy, a tu i ówdzie błyskały wyświetlacze niewyłączonych telefonów komórkowych, podczas pojedynku słownego Cara i Wielkiego Księcia (Krzysztof Zawadzki i Marcin Kuźmiński), oddechy na widowni zamarły.
Spisała się za to Magdalena Tesławska (kostiumy). Wrażenie robią zwłaszcza biała maska zestawiona z gorsetem i czarną, zakurzoną suknią Siostry Śmierci oraz czerwona suknia Wioletty, będąca doskonałym podkreśleniem różnic między nią a Laurą. Także muzyka (dzieło Jerzego Satanowskiego) liczy się na plus – mocna, ekspresywna, szalona, w zestawieniu z feerią barw i galerią przewijających się przez scenę postaci, robi na widzu piorunujące wrażenie.
Reasumując: można się wybrać dla paru naprawdę ciekawie zrobionych scen, kostiumów, muzyki, scenografii (chociaż uważam, że nie wykorzystano w pełni wszystkich niesionych przez nią możliwości), Siostry Śmierci, Wariatów i sceny dziewiątej aktu trzeciego. O ile następnego dnia nie pisze się kartkówki z treści dramatu.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW