Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Co z tą pracą?
dodano 09.08.2008
Czyli impresje o pracy w Polsce.
Wielu ludzi mówi, że Polska przeszła wielką transformację i rynek pracy wygląda prawie jak Disneyland. Jak dotąd nie miałem okazji się o tym przekonać. Po dosyć długim czasie pobytu za granicą w końcu przyjechałem spróbować do Krakowa. Siedząc na plantach, ćmiąc papierosa i kontemplując to wszystko, za czym tak tęskniłem - marzyłem, że znajdę tutaj jakieś sensowne zajęcie na miarę moich możliwości. Przecież Kraków to miasto kultury i sztuki, ludzi w dreadach, wyluzowania i wszechogarniającej wolności, która na pewno ma swoje choćby nikłe odzwierciedlenie na rynku pracy. Więc zacząłem szukać. Przez pierwszy miesiąc chodziłem jak lord na rozmowy, przyzwyczajony do angielskich stawek i angielskich warunków pracy i raczej o politowanie przyprawiały mnie propozycje pracodawców.
No nic, zgodziłem się w końcu, budżet mi szczuplał, chodzenie bez celu nawet z najlepszymi książkami pod pachą też bywa męczące. Jako, że jestem typowym melancholikiem, który jesienną porą siedzi na plantach, ćmi tytoń i czyta dramaty Witkacego, ucieszyłem się, gdy trafiłem na jakże przytulną i jesienną knajpkę w samym centrum Krakowa. Rozmowa kwalifikacyjna przypadła na dzień iście wilgotno-szary i świąteczny, w którym ulice były puste i tylko jakiś kundel i wiatr wałęsali się po opuszczonych węgłach. Tak tam trafiłem. Na początku zdawało mi się, że knajpa jest zamknięta - sugerowały to zabite dyktą drzwi - odszedłem więc na moment, aby zobaczyć jak to się wszystko przedstawia. Otworzyła kobiecina lat 28, karnacja koloru pleśniejącej ściany zdradzała wypalanie 2 paczek papierosów dziennie oraz „nocny tryb życia” – była to, bardzo miła i „kulturalna”, menadżerka. Zaproponowała mi pracę na ¼ etatu w papierach - w rzeczywistości mogłem pracować na całym etacie. Wiedziałem już, że jest to stała praktyka oszczędzania pracodawców w tym mieście. Oprócz tego miałem dostać procent od sprzedaży alkoholu, stawkę 5 zł/h plus napiwki.
W środku było bardzo nastrojowo: kominek, przyćmione światło, wszystko z drewna.
Pracowało się fajnie, nocne zmiany, grzane wino, gdy za oknem szalał jesienny chłód, wieczorne rozmowy z ludźmi, których nigdy bym nie poznał. Opowieści o duchu zamieszkującym tą knajpę i palące się w kominku drewno wprawiały w bezpieczny, domowy nastrój, doprawiając go szczyptą baśniowej niesamowitości. W pewnym momencie lubiłem tam przychodzić. Współpracowników miałem fajnych. Jednym z nich był Kacper - rok wcześniej skończył genetykę (czy coś w „ten deseń”) na Uniwersytecie Jagiellońskim - po studiach trochę „kelnerzy” - zrezygnował. Mówił, że miał dość gastronomii i upokorzeń. Trafił tutaj, jak ja, z przypadku - lubił „zachlać” z kolegami u nas w knajpie. Był w nim jakiś smutek i nigdy nie wiedziałem, czy on po prostu taki jest, czy tak działa na niego chroniczny brak pieniędzy. Był szczupłym, czarnowłosym okularnikiem z roztargnionym wyrazem twarzy i poczuciem ciągłej nieobecności, był też wrażliwym i inteligentnym kompanem do rozmowy. Kiedyś podchmieleni rozmawialiśmy o tym, dlaczego poszedł na genetykę. Odpowiedział, że chciał upiększać świat, nadać mu więcej kolorów. Kiedy ze mną rozmawiał, zajmował się kładzeniem kostki chodnikowej i dorywczą pracą w knajpie. Nie mógł się z tego utrzymać, wyjechał do Irlandii - udało mu się dostać tam na studia doktoranckie.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW