Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Anioły, Demony i arcybiskup marnotrawny
dodano 05.06.2007
Obydwu bohaterów mojego tekstu nie trzeba chyba szerszemu ogółowi szczególnie przedstawiać. Zarówno Abp Emmanuel Millingo, jak też Dan Brown są powszechnie znani, trzeba przyznać, że nie z najlepszej strony.
Około roku temu świat obiegła wieść o ekranizacji powieści Browna „Anioły i demony”, będącej prequelem osławionego „Kodu Leonarda da Vinci”. Arcybiskup ma pomóc pisarzowi swą wiedzą o funkcjonowaniu Stolicy Świętej. A jest w czym pomagać, bo książka roi się od błędów w tej materii. O ile już „Kodowi” zarzucano wręcz ostentacyjne mijanie się z prawdą, to w prequelu jest jej jeszcze mniej. Tutaj błąd goni błąd, a nieprawda nieprawdę. Zaangażowanie hierarchy przy ekranizacji jest sprytnym posunięciem Browna, bo obecnie, inaczej niż jeszcze kilka lat temu nawet mało wybredni czytelnicy nie przełknęliby bredni serwowanych przez autora. Jest tak dlatego, że w sposób daleki od rzeczywistości opisuje on przebieg takiego wydarzenia jak konklawe, a wiedza o sposobie jego przeprowadzania w świadomości ogółu znacznie wzrosła po tym jak w 2005 roku cały świat miał możność je śledzić na ekranach telewizorów.
A Brown pisał w „Aniołach” o konklawe w ten sposób, jakby nic wcześniej o nim nie czytał, co najwyżej posłyszał, że coś takiego istnieje. Czytając tę książkę można odnieść wrażenie, że wiedza Browna o procedurze wyboru widzialnej głowy Kościoła Katolickiego jest symboliczna. Brown co prawda wie, że elektorami są kardynałowie, jednak juz w następnym punkcie się myli, szacuje bowiem liczbę uczestników konklawe na stu sześćdziesięciu pięciu, jakby zapomniał, że w ogólnej liczbie kardynałów, która rzeczywiście oscyluje wokół tej wartości jest też sporo starszych wiekiem purpuratów, nie posiadających już czynnego prawa wyborczego. To jeszcze można by uznać za niewielkie potknięcie. Znacznie grubsze błędy popełnia w odniesieniu do tego, kto może zostać papieżem. Wszystko wskazuje na to, ze amerykańskiemu tropicielowi spisków w kościele wydaje sie, ze grono „kandydatów” jest zasadniczo tożsame z gronem elektorów. W rzeczywistości teoretycznie może być wybrany każdy mężczyzna ochrzczony, choć w praktyce od setek lat wybierano jedynie duchownych. Dalej Brown brnie w absurdach, twierdząc, że wybór przez aklamację ( to, że ta metoda została zniesiona przez Jana Pawła II oczywiście przeoczył) znosi te wymyślone rygory: głosowanie nie jest jedyną formą wyboru papieża. Jest jeszcze inna, bardziej boska metoda o nazwie „aklamacja przez adorację”. – Przerwał. – I to właśnie zdarzyło się ubiegłej nocy. Dokładnie tak. Co więcej, przepisy stwierdzają, że wybór przez adorację znosi konieczność spełniania normalnie stosowanych wymogów dotyczących kandydata na papieża. W związku z tym każdy duchowny... zwykły wyświęcony ksiądz, biskup lub kardynał... może zostać wybrany. Dalej Brownowi wydaje się, że wybór na papieża jest równoznaczny z objęciem urzędu: Ubiegłej nocy Carlo Ventresca został wybrany na papieża. Rządził przez niecałe siedemnaście minut. Gdyby nie to, że wzniósł się w cudowny sposób do nieba w słupie ognia, zostałby teraz pochowany w Grotach Watykańskich wraz z innymi papieżami. W rzeczywistości elekt nie będący biskupem nie jest papieżem do momentu konsekracji biskupiej. Były już w historii przypadki, ze taki elekt nie dożył konsekracji. W związku z tym nie został ujęty w wykazach papieży. Ogólnie Brown ma jakiegoś specjalnego bzika na punkcie zawężania grona osób posiadających bierne prawo wyborcze na konklawe. W tej bowiem dziedzinie produkuje bzdurę za bzdurą. Kardynałowie często sobie żartowali, że nominacja na Wielkiego Elektora była najokrutniejszym zaszczytem w Kościele. Wybraniec nie tylko nie może zostać papieżem, ale ponadto przez wiele dni poprzedzających konklawe musi przeglądać Universi Dominici Gregis, sprawdzając drobne szczegóły skomplikowanych rytuałów, aby dopilnować prawidłowego przeprowadzenia wyborów. Oczywiście istnieją kardynałowie nieformalnie zwani Wielkimi Elektorami, ale po pierwsze jest ich więcej niż jeden, po drugie nie są pozbawieni biernego prawa wyborczego, po trzecie nie spoczywa na nich cały ciężar prowadzenia elekcji. Są to po prostu kardynałowie szczególnie szanowani, których opinia jest brana przez pozostałych pod uwagę. Pojawiały się pogłoski, ze na ostatnim konklawe taka rolę pełnili miedzy innymi dwaj kardynałowie polscy – Franciszek Macharski i Marian Jaworski. Dalej, rolę kamerlinga, zarządzającego Kościołem podczas sede vacante, Brown powierza zwykłemu księdzu, w tym przypadku papieskiemu sekretarzowi, a nie kardynałowi, jak jest w rzeczywistości (ostatnio pełnił ją kardynał Somalo). Oczywiście istnieją papabili, kardynałowie mające większe szanse niż inni z racji popularności i innych cech, ale instytucja preferiti, tak jak ją przedstawia Brown, jest jego kolejnym zmyśleniem. Zdaniem Browna muszą oni spełniać pewne warunki: każdy z tych kardynałów musiał spełniać pewne niepisane wymagania.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW