Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Okrutny świat zwierząt
dodano 02.03.2007
- Iser, Iser. Gdzie się skryłeś? Nie myśl sobie, że będę cię szukać. Tu jest za gęsto. Nie wejdę tam. Wybij to sobie z głowy. Iser nie igraj ze mną. Cholera, przestaje mi się to podobać!
Wyzwolenie przyszło z najmniej oczekiwanej strony. Oto klatka nagle zaczęła pękać. Wszyscyśmy w zdumieniu obserwowali jak nasze więzienie zmienia się w kupę gruzu. Nagle doznaliśmy olśnienia: była to kupa gruzu z nami w środku. Błyskawicznie Ambroży zebrał nas w ocalałej jeszcze części klatki. Niełatwo było zapanować nad panikującym tłumem. Dzięki jednak wielkiemu szacunkowi jakim się cieszył i sprawnie zorganizowanej ucieczce miał wystarczający posłuch potrzebny, aby nas wyprowadzić. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Dlaczego? Czym wytłumaczyć ten bezmiar szczęścia. Wszyscy chcieli błyskawicznie uciekać, ale groziło to wielkimi stratami w owadach. Sypiące się kawałki szkła mogły zebrać śmiercionośne żniwo. Nie mogliśmy do tego dopuścić, więc za wszelką cenę nasza piątka starała się utrzymać tuszę pod cudem ocalałą częścią więzienia. Nie było to jednak proste. Kobiety krzyczały z przerażenia, jedynie grupa Klementyny zachowywała jaki taki spokój, dzieci łkały, mężczyźni zdezorientowani patrzyli po sobie nie wiedząc co robić. Mogliśmy tylko mieć nadzieje, że kąt klatki, pod którą byliśmy ukryci, ostanie się. Nie mogliśmy uciekać, gdyż wokół nas wszędzie spadało roztrzaskane szkło, zabijając tych nielicznych, którzy pod wpływem impulsu, wylecieli na otwartą przestrzeń. Nie był to przyjemny widok, toteż wielu z nas zasłało podłogę wymiociną. Kiedy kawałki szkła przestały lecieć, podjęliśmy ostateczną decyzję. Nie mogliśmy już dłużej czekać, jakoże z oddali dały się słyszeć odgłosy zwiastujące nasze nieszczęście. Ambroży przejmując komendę wziął na siebie odpowiedzialność za nas wszystkich, ale jak się później okazało, wywiązał się z tego zadania znakomicie. Na początku drogi ucieczki znaleźliśmy schronienie pod sufitem pomieszczenia, w którym stała klatka. Stamtąd przyczajeni mieliśmy zaatakować drzwi, a właściwie to, co się za nimi znajdowało, gdyż z głębi korytarza ziała pusta wszechogarniająca ciemność i dochodziły niepokojące dźwięki. Zwartym szeregiem pod wodzą niestrudzenie podnoszącego nas na duchu Ambrożego, ruszyliśmy w stronę mroku. Staraliśmy się bezszelestnie przemknąć obok ślisko-zimnych ścian. Korytarz był krótki, wąski, aż dziw bierze, że zmieścił się tam gad kalibru szkarłatnomocznika. Ale w przyrodzie prędzej czy później wszystko może zaskoczyć. Podążaliśmy więc naprzód nie wiedząc co czeka nas w wielkiej jasnej komnacie, w której zaczęła się już okrutna przeróbka pobratymców haniebnie schwytanych w swych siedzibach. Cała budowla, w tym wspomniany korytarz aż trzęsły się w posadach. Nie wiedzieliśmy, co dzieje się w dalszych częściach budynku, ale skrzydło w którym do tej pory przebywaliśmy było już tylko wspomnieniem. Mimo to staraliśmy się nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, choć wśród spadających kamieni i sypiącego się gruzu nie było to łatwe. Naszym największym atutem było to, że lecieliśmy, potrafiliśmy bowiem w ostatnim momencie uniknąć śmiertelnego zderzenia. Niestety nie wszyscy. Wielu poległo oddając życie w słusznej sprawie. Ratując swych ziomków, zapisali się w chwalebnej historii plemienia owadów gębo-skrzydłowców. Mimo, że chwalebna, śmierć ta będzie piękna dopiero, gdy stanie się tylko wspomnieniem.. Na razie ciała stanowiły jedynie krwawą miazgę. Ambroży, korzystając z chwilowej przerwy, w której nie spadł ani jeden odłam skalny, nakazał zatrzymać się u wylotu do wielkiej jasnej sali, o której już wcześniej wspominałem. Nie wiem, czy bał się tego co może nas tam spotkać, czy chciał ustalić jakiś sensowny plan działania. Muszę przyznać, że do tej pory działaliśmy raczej na zasadzie „jakoś to będzie”. Najwyższy był czas, aby to uległo zmianie. Na początek musieliśmy znaleźć drogę powrotną, a więc ów długi korytarz, który prowadził do starej, drewnianej chaty. Otoczeni ciemnością korytarza czuliśmy się bezpiecznie. Był to także znakomity punkt obserwacyjny. Doskonale widzieliśmy, co dzieje się w jasnej komnacie. Był to rodzaj fabryki. W tej „fabryce” jednak produkcja odbywała się przy udziale wyrafinowanych mąk. W kilkunastu ogromnych kotłach bulgotały płyny ustrojowe mniszków. Moje obawy się sprawdziły. Klatki miały bezpośrednie połączenie z kadziami. Za pomocą szerokiej rury transportowano idących na śmierć. Żywe owady gębo-skrzydłowce wrzucano do nich, aby się rozgotowały. Tak otrzymywany półprodukt służył do produkcji bomb ketonowo-plazmowo-monowych, w skrócie BR2. Była to śmiercionośna broń, której użycia zakazywała Konwencja z Mergamonu. Powodowała silne skażenie terenu i śmierć milionów istnień. Jednakże i w komnacie sypał się już strop. Zaniepokojone gady pracujące przy kadziach, starały się odsączyć jak najwięcej substancji, którą zamierzały wykorzystać w krwawej wojnie. Ale budowla stawała się coraz większą ruiną, więc i kaci musieli wreszcie uciec. W niedługim czasie gady szkarłatnomoczniki zaczęły uciekać w popłochu. Podążyliśmy za nimi, frunąc w cień śmierci. Choć nas zauważyli nie starali się powstrzymać, ważniejsze okazało się dla nich własne przetrwanie. W morderczym tempie pokonywaliśmy kolejne metry. Nie było już istotne, kto jest nasz, a kto ich. Wszyscy jednakowo chcieliśmy przeżyć. Dopadliśmy korytarza, który pokonywaliśmy w błyskawicznym tempie zważając jeno na siebie samego i bliskich. Kto nie był jednak wystarczająco silny-ginął od potężnych uderzeń ogromnych ogonów gadów, stratowany, bądź zmiażdżony odłamkami skał. Widok był to daleki od pejzażu spokojnych traw w letnie popołudnie. Ale frunęliśmy dalej [ja i Jadwisia], aż do drewnianej pokrywy w podłodze drewnianej chaty. A właściwie tego co z niej zostało jako że gady wyłamały pół podłogi, nie zadając sobie trudu otwarcia włazu, co właściwie było nam na rękę, bo dziura prowadząca do wolności była szersza. Wreszcie wydostaliśmy się z podziemi do chaty, a z chaty na powietrze, a tam jak okiem sięgnąć zapadała się ziemia, pochłaniając niecnych morderców. Była to sprawiedliwa kara. My mogliśmy odlecieć.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW